Co dalej z euro?
Rynek walutowy zareagował na wyniki referendum we Francji i Holandii panicznym osłabieniem euro. Okazało się bowiem, że politycy nie tylko nie mają „planu B” na wypadek fiaska referendów w kilku krajach, ale wykazali się zadziwiającą wręcz beztroską.
Niewiele znaczy to, że Polacy popierają wejście do strefy euro. Przeciwnicy euro będą mieli w nowym Sejmie dużą przewagę, a w razie czego wykorzystają pomysł Roberto Maroniego i spróbują ogłosić referendum. Mają na tyle konkretne argumenty, że jego wynik byłby łatwy do przewidzenia.
Euro słabe po referendum
Już od dłuższego czasu widać, że polska droga do euro może się stać drogą cierniową. Problemy związane z przyjęciem wspólnej waluty, które pojawią się zarówno na rynku pracy, jak i w „odczuciach inflacyjnych” Polaków będą z czasem coraz mocniej podkreślane. W „odczuciach inflacyjnych”, a nie w inflacji, ponieważ na poziomie danych GUS inflacja po przyjęciu euro rzeczywiście wzrośnie zapewne nieznacznie. Tyle tylko, że większość społeczeństwa będzie miała na ten temat całkiem inne zdanie. Najlepiej było to widać w Holandii, gdzie społeczeństwo odrzuciło Konstytucję Unii Europejskiej, a jednym z argumentów był protest przeciwko znacznemu wzrostowi cen, który wiązano z wymianą guldena na euro. Nawet zagorzali zwolennicy wejścia do strefy euro od dawna powinni zdawać sobie sprawę, że nie ma możliwości, by Polska szybko zrezygnowała ze złotego, ze względu na kalendarz polityczny i wolę partii, które znajdą się w nowym Sejmie. Nowa izba niższa nie pozwoli bowiem na zmianę Konstytucji (Art. 227), która jest konieczna do wprowadzenia wspólnej europejskiej waluty. Za zmianą musiałoby zagłosować 2/3 posłów, a jest to mało prawdopodobne, szczególnie że nawet jeden z członków ewentualnej koalicji (PiS) przeciwny jest szybkiemu wprowadzeniu euro.
Na przełomie maja i czerwca na naszej drodze do euro wyrósł jednak jeszcze jeden, ale za to bardzo duży cierń. Okazała się nim reakcja polityków zagranicznych na wyniki referendum we Francji i w Holandii. Już w kwietniu wiadomo było, że czekanie na odrzucenie Konstytucji przez Francję może być wygodnym pretekstem do osłabienia euro w stosunku do dolara, choćby dlatego, że w mediach mogło pojawić się coraz więcej katastroficznych prognoz. Rzeczywiście tak się stało, a rynek walutowy zareagował na wynik referendum we Francji dużo gorzej niż można się było tego spodziewać. Osłabienie euro było wręcz paniczne. Okazało się bowiem, że politycy nie tylko nie mają „planu B” na wypadek fiaska referendum w kilku krajach, ale wykazali się (eufemistycznie rzecz nazywając) zadziwiającą wręcz beztroską.
Szkodliwa waluta?
Tuż po referendum we Francji i w Holandii na rynki trafiły wypowiedzi, które wyraźnie zaszkodziły wspólnej walucie. Kanclerz Gerhard Schröder i premier Silvio Berlusconi stwierdzili, że problemy gospodarki niemieckiej i włoskiej wynikają ze stosowania euro. Poważnie europejskiej walucie zaszkodziła też publikacja „Sterna”, który wieścił, że minister finansów Niemiec i prezes Bundesbanku wymienili poglądy w sprawie możliwego rozpadu Europejskiej Unii Monetarnej i że niższa izba niemieckiego parlamentu zamówiła opinię prawną na temat możliwego rozpadu EMU. Co prawda rzecznik resortu stwierdził, że minister nie będzie odpowiadał na tak absurdalne spekulacje, ale dyskusje takie jedynie dolały oliwy do ognia. Na domiar złego Roberto Maroni, włoski minister pracy i polityki socjalnej, w wywiadzie prasowym stwierdził, że Włochy powinny rozważyć wyjście ze strefy euro. Posunął się nawet do stwierdzenia, że konieczne jest prze-prowadzenie w tej kwestii referendum. Politykę Jean-Claude’a Tricheta, prezesa Europejskiego Banku Centralnego, minister określił mianem „katastrofy”.
Spiskowa teoria dziejów
W przypadku krajów, które przeżywają kłopoty gospodarcze (Włochy czy Niemcy) problem tkwi nie tylko (albo nawet nie przede wszystkim) w zastąpieniu lokalnej waluty przez euro. Problemem Niemiec było zjednoczenie RFN z NRD i wymiana walut w stosunku 1:1. Nawet tak potężna gospodarka, jaką jest gospodarka niemiecka, musiała w tej sytuacji ucierpieć. We Włoszech (i nie tylko we Włoszech) dużym problemem – chyba największym oprócz szarej strefy, korupcji, nepotyzmu oraz dużego wpływu państwa na olbrzymie firmy – jest konkurencja ze strony Chin. Włochy zawsze były silne siłą małych firm, działających w przemyśle lekkim (tekstylia, buty itp.).
Chińska konkurencja to zguba dla tych firm, ponieważ włoskie koszty pracy należą do najwyższych w Europie. Włochy, przed przyjęciem wspólnej waluty po prostu dewaluowały lira i na pewien czas wzmacniały konkurencyjność swojej gospodarki. Jednocześnie zwiększały swoje zadłużenie zagraniczne (sięga ono już 106 proc. PKB).W krajach, które mają kłopoty gospodarcze jak na dłoni widoczny jest też inny problem. Przyjęcie euro przekazuje dwa narzędzia polityki gospodarczej (możliwości ustalania stóp procentowych i kursu walutowego) w ręce ponadnarodowego banku centralnego (EBC), który podejmuje decyzje dobre dla całej strefy euro, ale niekoniecznie dla poszczególnych krajów z tej strefy. Jeśli jednak polityka banku nie pozwala na utrzymanie konkurencyjności gospodarki danego kraju, cierpi wówczas jego rynek pracy. W tym kontekście można nawet mówić o „spiskowej teorii dziejów”, bo osłabienie euro do dolara uważane jest za równoznaczne cięciu stóp. Skoro EBC nie chciał ulec politycznej presji na obcięcie stóp procentowych, to politycy mogli nabrać ochoty na osłabienie waluty metodą przecieków kontrolowanych. Trzeba mieć nadzieję, że nie jest to ten właśnie przypadek, ponieważ takie zabawy z rynkiem bardzo często kończą się źle, a za duże osłabienie euro byłoby dla gospodarki niekorzystne.
Niepewność bronią niedźwiedzi
Mocne euro rzeczywiście szkodzi eksportowi, ale nie więcej, niż szkodziłyby mu mocna marka czy lir. Poza tym broni jednak gospodarki przed inflacją. Wystarczy spojrzeć na rynek ropy, żeby zobaczyć, że mimo gwałtownych zmian w obrazie technicznym tego rynku nic się nie zmieniło. Podwójne dno z lat 1986 – 1999 sygnalizuje, że cena tego surowca powinna sięgnąć przynajmniej poziomu 70 USD. Kraje strefy euro, nawet wtedy, kiedy euro kosztowało 1,36 USD twierdziły, że droga ropa szkodzi ich gospodarce. Przy cenie baryłki 60 USD w Eurolandzie płaciłoby się wtedy nieco ponad 44 euro za baryłkę. Jeśli euro będzie traciło, to i koszty wzrosną. Przy kursie 1,20 USD za baryłkę ropy kosztującą 60 USD zapłaciłoby się o ponad 13 proc. drożej. Oczywiście z innymi surowcami (a kwotowane są w dolarach) jest bardzo podobnie. Gdyby nie było silnego euro, to inflacja byłaby dużo wyższa, a w związku z tym Europejski Bank Centralny musiałby podnieść stopy. Wynikiem byłoby dobicie i tak niezbyt silnej gospodarki europejskiej i zanurzenie się w stagflacji, a nawet recesji.Korzyści jednolitej europejskiej waluty jest znacznie więcej niż problemów z tego wynikających. Na rynkach finansowych niepewność jest zawsze bronią „niedźwiedzi”. W tym przypadku „niedźwiedzi” na rynku EUR/USD. Nie ulega jednak wątpliwości, że z czasem zaufanie do euro wróci, a dolar znów ucierpi z powodu dużego deficytu handlowego (wzmacniający się dolar dodatkowo go zwiększy) i budżetowego USA. Jest bardzo prawdopodobne, że w drugiej połowie roku euro wróci do trendu wzrostowego. Zło jednak zostało już poczynione, a społeczeństwa patrzą na europejską walutę z coraz większą niechęcią.
NIE dla euro
Skoro pożytki płynące z wejścia do strefy euro są duże, to pozostaje zapytać, dlaczego reakcje na wynik referendum umacniają polskich przeciwników euro. Otóż dlatego, że dają im niesamowitą broń do ręki. Jeśli chce się mówić o inflacji, to wskazuje się na Holandię, jeśli o skutkach rezygnacji z narzędzi polityki gospodarczej to na Włochy i Niemcy. Niewiele znaczy to, że Polacy popierają wejście do strefy euro i że popierają je Platforma Obywatelska i Partia Demokratyczna. Przeciwnicy euro będą mieli w nowym Sejmie znaczną przewagę, a w razie czego wykorzystają pomysł Roberto Maroniego i spróbują ogłosić referendum. Mają na tyle konkretne argumenty, że jego wynik będzie łatwy do przewidzenia. Można poważnie się obawiać, że reakcje polityków na przegrane referendum konstytucyjne we Francji i Holandii na długo oddaliły perspektywy wejścia Polski do strefy euro i nie bardzo wiadomo, co miałoby ten stan rzeczy zmienić. Nie wszyscy jeszcze to rozumieją, a z pewnością nie rozumie tego większość inwestorów zagranicznych. Kiedy to zrozumieją, nasza waluta może poważnie ucierpieć.
Piotr Kuczyński, WGI Dom Maklerski
Artykuł ukazał się w miesięczniku „Inwestor Finansowy” wydawanym przez WGI DM