Dywidendy idą za granicę

Na warszawskiej giełdzie można już mówić o prawdziwej modzie: spółki mające zagranicznych udziałowców wypłacają ogromne dywidendy. W ten sposób inwestorzy szybko odzyskują pieniądze ulokowane w Polsce. Analitycy nie widzą w tym nic zdrożnego

Warszawską giełda była w czwartek pod wrażeniem wieści z Banku Handlowego. Wprawił on wszystkich w osłupienie, chcąc przeznaczyć na dywidendę nie tylko prawie cały ubiegłoroczny zysk, a także ten z lat ubiegłych. W sumie 1,6 mld zł! To rekord w historii giełdy i równowartość ponad połowy dywidend wypłaconych w ub.r. przez wszystkie giełdowe spółki.

Z hojności Handlowego skorzysta zwłaszcza jeden akcjonariusz – amerykański Citibank, właściciel 91 proc. wszystkich akcji. To do jego kieszeni trafi bowiem prawie cała kwota.

Policzyliśmy: dzięki wypłacanym przez Handlowy corocznym dywidendom Amerykanie odzyskali już blisko dwie trzecie zainwestowanych w Polsce pięć lat temu pieniędzy.

Bank Handlowy nie jest jednak wyjątkiem.

Hojny jak bank

Na akcjach zarabia się na dwa sposoby: na zmianie kursu i dywidendzie. Pierwszy jest charakterystyczny dla młodych rynków, drugi – bardziej dojrzałych. Wygląda na to, że nasz rynek szybko dojrzewa.

Równie hojnie jak Handlowy obdarowują swoich akcjonariuszy inne giełdowe banki. Wśród nich np. Bank Pekao kontrolowany przez włoski UniCredito Italiano. Bank dzieli się zyskami od 2002 r. Wcześniej nie mógł, bo zabraniała mu tego umowa prywatyzacyjna podpisana przez Włochów ze skarbem państwa.

W ostatnich tygodniach Pekao zapowiedziało wypłatę najwyższej w historii banku dywidendy – 6,4 zł na akcję. Jeśli tak się stanie, będzie to oznaczać, że włoski partner w ciągu trzech lat tylko dzięki dywidendom odzyskał co trzecią złotówkę wydaną w 1999 r. na kontrolny pakiet akcji Pekao.

Powoli, ale za to systematycznie, dzięki dywidendom zarabiają inwestorzy pozostałych banków: irlandzki AIB (większościowy akcjonariusz BZ WBK), niemiecki HypoVereinsbank (BPH PBK) i holenderski ING Bank (ING Bank Śląski).

W tyle nie pozostają liderzy innych branż. Inwestycja w Polsce szybko zwróci się niemieckiemu Pfleidererowi. Jeśli kontrolowany przez niego producent płyt wiórowych Grajewo zdecyduje się na wypłatę maksymalnej dywidendy (nawet 13,7 zł), to inwestycja sprzed sześciu lat zwróci się prawie w całości.

Nikt nie może się jednak równać z międzynarodowym koncernem papierniczym FraMondi. W 1997 r. kupił on od skarbu państwa 65 proc. akcji Świecia po 17 zł za sztukę. Świecie przeszło gruntowną restrukturyzację, która zaowocowała rosnącą sprzedażą, zyskami i wysokimi, corocznymi dywidendami. W ostatnich siedmiu latach FraMondi otrzyma od Świecia na każdą posiadaną akcję łącznie 26 zł dywidendy! Z nawiązką odzyska więc nominalnie to, co wyłożył.

Cywilizowany sposób

Pytani przez nas analitycy dalecy są od stwierdzenia, że dywidendy to transfer pieniędzy z polskich firm.

– Inwestorzy zagraniczni kilka lat temu zainwestowali i teraz po prostu odcinają kupony. Dywidenda to najbardziej przejrzysty i sprawiedliwy podział zysków. Decydują o niej wszyscy akcjonariusze podczas walnego zgromadzenia – powiedział nam Adam Ruciński, zarządzający funduszami inwestycyjnymi PZU.

Strategiczny właściciel może pieniądze ze spółki wyciągać na dziesiątki innych sposobów, przy których korzysta z tego tylko on. Zdarza się, że sprzedaje polskiej spółce prawa do np. logo, maszyny, know-how, każe sobie płacić za używanie znaków towarowych.

Głośna na giełdzie była sprawa francuskiego Michelina kontrolującego Stomil Olsztyn. Kilka lat temu mniejszościowi akcjonariusze – fundusze inwestycyjne i emerytalne – zarzucili mu stosowanie cen transferowych. Miał on kupować od polskiej spółki opony po zaniżonych cenach i pobierać wygórowane opłaty licencyjne. W efekcie mniejsze były zyski Stomilu i dywidenda. Michelin zaprzeczał tym zarzutom, a kolejni audytorzy wydawali sprzeczne opinie. Ostatecznie konflikt skończył się ugodą. Michelin odkupił akcje od wszystkich pozostałych akcjonariuszy po dwukrotnie wyższej cenie, niż planował i wycofał spółkę z giełdy.

– Wypłata dywidend to cywilizowany sposób podziału zysków – uzupełnia Alfred Adamiec, doradca inwestycyjny firmy ubezpieczeniowej Nationwide.

Skąd te pieniądze?

Wiele spółek giełdowych ma za sobą poważną restrukturyzację i dopiero w ostatnich latach ich właściciele mogą zacząć odcinać kupony od inwestycji. Przykładowo finanse Grupy Żywiec długo kulały po wchłonięciu w 1998 r. Brewpole (producenta m.in. piwa EB). Spółka miała wysokie straty i dopiero po zamknięciu kilku browarów, m.in. w Gdańsku i Braniewie, oraz zbudowaniu sieci dystrybucji, zaczęła pokazywać dobre wyniki.

– Przez wiele lat korzystaliśmy z pieniędzy inwestorów, nie wypłacając im żadnego procentu. Teraz, gdy mamy silne finanse, chcemy podzielić się wypracowanymi zyskami – mówi Krzysztof Rut, dyrektor ds. korporacyjnych Grupy Żywiec.

Spółka utworzyła dwa lata temu specjalny fundusz dywidendowy, z którego co roku uzupełnia wypłacany udział w zysku. Jeśli w tym roku akcjonariusze browaru zgodzą się na propozycję zarządu i wypłacą po 30 zł na akcję, to od 2002 r. zgarną do kieszeni łącznie 70 zł. Najwięcej skorzysta Heineken, który kontroluje 62 proc. akcji.

Skąd spółki mają tyle pieniędzy? Szybki wzrost gospodarczy i rozpędzony eksport dawał szansę na osiągnięcie, szczególnie w ostatnim roku, wysokich zysków. Same firmy zakończyły kosztowne inwestycje i siedzą teraz na walizkach pieniędzy. W takiej sytuacji często praktykowanym rozwiązaniem jest właśnie oddanie części wartości firmy akcjonariuszom w postaci właśnie dywidendy. W ten sposób pozbywają się nadmiaru gotówki, co jest istotne, bo przetrzymywanie w spółce nadmiaru pieniędzy, które nie są wykorzystywane do podstawowej działalności, staje się przyczyną krytyki zarządu przez właścicieli.

Alfred Adamiec: – Polskie firmy mają na rachunkach bankowych 80 mld zł. To świadczy o jednym: brak im pomysłów, jak zainwestować. Wciąż z rezerwą patrzą na ożywienie gospodarcze. Niektóre rezygnują z trzymania pieniędzy na coraz niżej oprocentowanym rachunku. Przy spadających stopach może okazać się, że spółkom będzie taniej zapożyczyć się w bankach.

Tomasz Prusek, Andrzej Stec, Gazeta Wyborcza