IKE – wystarczy drobna poprawka

 

Przyczyny porażki Indywidualnych Kont Emerytalnych leżą zupełnie gdzie indziej, niż wskazuje większość specjalistów. To nie brak wystarczających ulg powoduje niemal zerowe zainteresowanie oszczędzających IKE, ale przyjęcie rozwiązań skrajnie niekorzystnych dla podmiotów zarządzających.

Ustawodawca zapomniał, że aby produkty finansowe mogły się cieszyć powodzeniem, najpierw muszą być odpowiednio skonstruowane, a potem aktywnie sprzedawane. A już szczególnie dotyczy to takich produktów, z jakich korzyści pojawiają się po wielu latach oszczędzania, a więc głównie planów emerytalnych. Dla firmy zarządzającej – prowadzącej działalność zarobkową – oferowanie IKE jest w gruncie rzeczy niebezpieczne.

Z jednej strony bowiem wymaga bardzo dużo wysiłku w sprzedaży i administrowaniu produktem, a z drugiej – zezwala na pozyskiwanie niewielkich aktywów. Aktywa te zresztą bardzo łatwo może przejąć konkurencja i to wcale nie dlatego, iżby oferowany produkt był złej jakości. Ustawodawca zapomniał, że sztuką nie jest to, by stworzyć program tani dla oszczędzającego, elastyczny i dający prawo do łatwego przenoszenia środków, ale to, by wprowadzić rozwiązania, satysfakcjonujące obie strony, a więc i podmiot zarządzający.

Największym błędem ustawy jest nałożenie limitu wpłat do IKE, w sytuacji, gdy takiego limitu wcale nie wymaga interes budżetu państwa. Przypomnijmy, że wprowadzono limit wpłat na IKE w wysokości 150% średniego wynagrodzenia rocznie. Ustawodawca zakładał uczestnictwo w programie IKE 2-3 milionów osób i obliczał całkowity koszt dla budżetu na poziomie 8 milionów zł rocznie (!). Trudno znaleźć inny kraj, w którym wprowadzano by tylko ulgę w podatku od zysków kapitałowych i jednocześnie określano jakikolwiek limit wpłat. Limity stosuje się prawie wyłącznie wtedy, kiedy wpłaty obniżają podstawę naliczenia podatku dochodowego, ale na to rozwiązanie w przypadku IKE się nie zdecydowano. Po co więc w ogóle limit i jakie są konsekwencje jego wprowadzenia?

Na pewno więcej pracy zapewniono aparatowi kontroli skarbowej, ale gdyby dobrze policzyć, mogłoby się okazać, iż koszty tej dodatkowej pracy urzędników są wielekroć wyższe niż uszczuplenie wpływów z „podatku Belki”. Mnóstwo pracy natomiast przybyło podmiotom zarządzającym – muszą one zapewnić prowadzenie historii wpłat każdego planu emerytalnego przez cały okres trwania, bez względu na wielokrotne zmienianie się podmiotów zarządzających oraz zmienianie planów z indywidualnej formy na grupową (przechodzenie z IKE do PPE).

Najdotkliwszą konsekwencją jest jednak to, że firmy nie mogą zabiegać o klientów dla nich najcenniejszych i w sumie najbardziej zasługujących na preferencyjne potraktowanie przez ustawodawcę. Chodzi mianowicie o tych z nas, którzy bez oglądania się na obowiązujące przepisy, od wielu już lat gromadzili oszczędności na emeryturę w produktach obciążanych „podatkiem Belki”. Ustawodawca uznał, że 150% średniego wynagrodzenia to i tak dużo, bo daje około 300 zł miesięcznej składki. Można się z tym zgodzić, ale tylko w odniesieniu do bieżących oszczędności. A co z oszczędnościami już zgromadzonymi, wynoszącymi czasami kilkadziesiąt tysięcy złotych? Tę kwestię ustawodawca pominął zupełnie.

Jeśli nie obowiązywałyby żadne limity wpłat, oszczędzający mogliby wpłacać wyższe kwoty na IKE, a to poprawiłoby rentowność produktu, uzyskiwaną przez firmy zarządzające. Różne analizy podają, że klient, który płaci stosunkowo niskie opłaty (takie, jakie obowiązują w IKE), staje się opłacalny dla firmy zarządzającej, kiedy zgromadzi co najmniej 10 tys. zł. Na razie oczywiste jest jedno: przy istniejącym limicie wpłat na IKE przez pierwsze 2-3 lata firma musi dopłacać do biznesu.

Prawdopodobnie firmy zarządzające zaakceptowałyby nawet takie warunki, gdyby nie obowiązywanie innego absurdalnego przepisu. Przepis ten mówi, że osoba oszczędzająca już po 12 miesiącach od podpisania umowy ma prawo do bezkosztowej zmiany podmiotu zarządzającego. Ale czy takie rozwiązanie stanowi rzeczywistą ochronę praw oszczędzającego i czy po 12 miesiącach można wiarygodnie ocenić jakość zarządzania planem emerytalnym? Z pewnością nie, bo minimalny okres, niezbędny do racjonalnej oceny wyników, to 3-5 lat.

Dla firmy zarządzającej natomiast skutki takiego prawa (do bezkosztowej zmiany podmiotu zarządzającego) są tym większe, im dana firma jest aktywniejsza. Jeżeli firma stawia na pozyskiwanie nowych klientów, rozpoczynających oszczędzanie w IKE, to naraża się na bardzo łatwą utratę klienta i tym samym ponosi bardzo duże ryzyko biznesowe. Paradoksalnie, przepis ten czyni bardzo atrakcyjnym rynek wtórny – po co wysilać się i przekonywać kogoś do IKE, skoro za 2-3 lata da się pozyskać klientów z rynku wtórnego?! Oczywiście i ta strategia nie wypali, jeśli klientów nadal będzie niewielu.

Szkoda, że ustawodawca nie posłuchał głosów środowiska firm zarządzających i zupełnie pominął kwestię atrakcyjności IKE właśnie dla drugiej strony. Szkoda, że nie wyciągnął wniosku z wprowadzania kilka lat temu podobnego produktu, tzw. stakeholder pension, w Wielkiej Brytanii. Choć miał być to wielki przebój na tamtejszym rynku, rozwiązujący problem wysokości przyszłych emerytur Brytyjczyków, okazał się niewypałem – firmom nie opłacało się i nie opłaca oferować tego produktu.

Jakie zmiany pobudziłyby rynek IKE? Na pewno ulga w podatku dochodowym, ale na to nie ma co liczyć. Natomiast podobny efekt przyniosłyby dwie drobne zmiany: likwidacja limitu wpłat oraz korekta prawa do bezkosztowej zmiany podmiotu zarządzającego z 12 miesięcy na co najmniej 3 lata. Wówczas firmy zarządzające zaczęłyby aktywnie promować IKE – co jest niezbędne dla sukcesu we wprowadzeniu tego typu produktów.

Maciej Rogala