Łapówka za rezygnację z wcześniejszej emerytury

Jeżeli osoba pobierająca wcześniejszą emeryturę zdecyduje się na rezygnację z tego świadczenia, może liczyć nawet na 11 tys. zł bezzwrotnej pożyczki. Należy ją wykorzystać na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej. Renciści natomiast mogą się spodziewać weryfikacji.

Wcześniejsze emerytury i świadczenia pomostowe (które je zastąpiły) były sposobem na ugaszenie w zarodku nadmiernego wzburzenia społecznego. Pojawiły się w naszym życiu długo przed kapitalistyczną rewolucją z 1989 r. i weszły do kanonu rzeczy, które „się należą”. W ten sposób można było zostać emerytem nawet w wieku trzydziestu kilku lat (strażacy, policjanci). Systemy emerytalne zakładają jednak (przynajmniej w idei), że świadczenia są zapłatą za tworzenie bogactwa państwa, czyli jego PKB. Nie bardzo da się to powiązać z przywilejami branżowymi.

Częściowy demontaż systemu wcześniejszych emerytur rozpoczął się już w 1990 roku, ale szczególnie mocnym uderzeniem była reforma emerytalna z 1999 roku. Niestety, zatrzymaliśmy się w pół kroku a potem szybko cofnęliśmy. Nacisk związków zawodowych (które nawiasem mówiąc zrzeszają już tylko 7 proc. pracowników) spowodował rozdęcie świadczeń pomostowych. Miały być wyjątkiem, nadal są standardem.

Przekupstwo górników sprzed kilku lat doprowadziło do wyprowadzenia z grona „budżetowych utrzymanków” kilkudziesięciu tysięcy osób. Tyle nie wróciło na garnuszek państwa nawet w postaci zwykłych (czyli i tak gotówkowo znacznie tańszych) bezrobotnych. W ciągu kilku lat oszczędność z tego tytułu przekroczy miliard złotych. Trudno nie zauważyć, że oferta „odejdź, to dostaniesz” jest bardzo zbliżona do redukcji zatrudnienia w firmach prywatnych związanych umowami zbiorowymi. Efekt osiągnięto dużym, ale opłacalnym kosztem. Przy okazji uniknięto kolejnych najazdów na stolicę.

Minister Hausner zaproponował powtórzenie tej operacji na „wcześniejszych emerytach”. Jeżeli budżet państwa i program nie padną w parlamencie, zostaną uruchomione wypłaty dla osób, które zrezygnują ze świadczeń typu pomostowego. Będzie można otrzymać do 11 tys. zł umarzalnego kredytu. Aby nie powtórzyć błędu górniczego (Śląsk jest teraz pełen sfrustrowanych ex-górników z telewizorami plazmowymi na ścianach lub jeżdżących po zasiłek Astrami) pożyczkę trzeba będzie wykorzystać na otwarcie własnej działalności gospodarczej. Gra jest warta świeczki nawet wtedy, gdy interesy powiodą się tylko połowie osób, które z tej oferty skorzystają. Ich podatki zrównoważą ewentualny powrót drugiej połowy do Urzędów Pracy.

Co można zrobić za 11 tys. zł? Fakt, niewiele. Ponieważ mamy wrażenie, że zadawanie takich pytań yuppim z Warszawy mija się z celem (w zasadzie wystarczyłoby to im na jakiś miesiąc clubbingu), zapytaliśmy o to kilku bezrobotnych w Łodzi. Okazało się, że jest to pokaźna suma.

Pierwszy stwierdził, że zainwestowałby w zawodowe prawo jazdy do wielkotonowego transportu towarowego. Za zdobycie prawa do kierowania TIR-ami trzeba zapłacić do 5 tys. zł. Praca – jako że niemiła i łącząca się z problemami rodzinnymi – jest na wyciągnięcie ręki, zaś comiesięczne faktury wystawiane przez kierowców sięgają 4-6 tys. zł. Oczywiście większość kierowców TIR-ów pracuje jako jednoosobowa firma.

Drugi stwierdził, że dokładnie tyle potrzeba na uruchomienie małego sklepu zoologicznego. Można wystartować od kwoty ok. 8-9 tys. zł plus 1-2 tys. na zakup żywych zwierząt. Już 4-5 tys. zł wystarczy na wyposażenie małej firmy zajmującej się drobnymi remontami mieszkań.

Budka z hamburgerami to wyższa szkoła jazdy, trzeba bowiem jeszcze co nieco dołożyć. Ale tu mamy przykład z naprzeciwka: sąsiad naczelnego wprowadził się do kawalerki cztery lata temu. Dwa lata temu zamienił ją na mieszkanie trzypokojowe. Aktualnie nie pozwala naczelnemu spać, bo przeprowadza się do małego domku na przedmieściach.

Pomysłów zatem nie zabraknie, o ile oczywiście trafimy na człowieka, który słowa „pracowitość” nie musi szukać w słowniku wyrażeń obcych. Podsumowując: doskonały pomysł, trzymamy kciuki.

Ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem przyjmujemy drugi pomysł ministra. Obciążenie budżetu „rentami chorobowymi” bez przerwy narasta. Szczególnie nieodporni na poważne choroby Polacy stają się w okresie stagnacji lub recesji gospodarczej. Szwankują nerwy, żołądek, kręgosłup, paluch u nogi itd. W efekcie wysypu nagłych, ale bardzo, bardzo przewlekłych chorób, na świadczenia rentowe wydajemy prawie 5 proc. produktu krajowego brutto (w tym jedną piątą wypłaca Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego).

Minister Gospodarki Jerzy Hausner zaproponował rządowi weryfikację przyznanych już rent. Na pierwszy ogień poszliby najmłodsi renciści (do 35 roku życia). Na podstawie danych z innych krajów, które przeprowadzały podobne operacje można wnioskować, że renty utraciłoby od 100 do 140 tys. osób (20-30 proc.). Oznaczałoby to oszczędności dla budżetu na poziomie od jednego do półtora miliarda złotych rocznie. Oficjalnie ministerstwo przewiduje odebranie rent mniejszej liczbie osób.

Uczciwość wobec współpodatników jest w Polsce nie tylko niska, ale wręcz potępiana. Któż z nas nie spotkał się z sytuacją, gdy jedyny w gronie sobotniego wieczoru uczciwiec, płacący wszystkie podatki, nasłuchał się drwin i zarzutów o „brak zaradności”. Nikt nie zwraca uwagi na fakt, że ucywilizowanie systemu rent i emerytur skutkowałoby (w dłuższej rzecz jasna perspektywie) obniżeniem obciążeń parapodatkowych.

Do pomysłu weryfikacji emerytur mamy nastawienie sceptyczne. Aby było śmieszniej, równie pesymistyczny jest resort gospodarki, który chciałby zmniejszyć liczbę świadczeniobiorców tylko o 50 tys. osób. Skąd ten pesymizm? To proste: lekarze niezwykle rzadko kwestionują decyzje innych przedstawicieli swojego zawodu. Widzimy to choćby na salach sądowych, kiedy to uniewinniani są lekarze, którzy doprowadzili do śmierci pacjenta przez zaszycie w nim nożyczek. Konia z rzędem rodzinie, która znajdzie wystarczająco odważnego biegłego. Widzimy to też na komisjach ZUS-owskich, na których po wnikliwym badaniu (prawie z reflektorem w oczy) i tak podstawą decyzji nie jest stan chorego, lecz przedstawione przez niego papiery. Im więcej tym lepiej.

Naszym zdaniem oszczędności budżetowe na poziomie półtora miliarda złotych są zupełnie nierealne. Jedynym chyba sposobem byłoby jednorazowe, automatyczne zlikwidowanie wszystkich rent chorobowych i rozpoczęcie procesu przyznawania świadczeń od nowa. Na to jednak żaden rząd nigdy się nie odważy. W końcu prawie co roku mamy w kraju nad Wisłą jakieś wybory. Ale pół miliarda piechotą też nie chodzi, prawda?