Polacy wolą pożyczać niż oszczędzać
Tylko 90 zł miesięcznie przeznacza na oszczędności przeciętna polska rodzina. Większość z nas nie odkłada ani złotówki, a wręcz przeciwnie, coraz chętniej się zadłużamy. To niewesoły krajobraz po roku od wprowadzenia Indywidualnych Kont Emerytalnych, które miały być sztandarową formą długoterminowego oszczędzania
Najnowszy raport instytutu Pentor, do którego dotarła „Gazeta”, nie pozostawia złudzeń. Aż dwie trzecie Polaków w ogóle nie oszczędza i nie ma nawet ani grosza odłożonego na czarną godzinę! A ci, którzy odkładają jakieś pieniądze, z reguły poprzestają na niewielkich kwotach. Połowa z oszczędzających przeznacza na zaskórniaki najwyżej co dziesiątą złotówkę ze swoich miesięcznych dochodów, z tego większość nie więcej niż 2-3 proc. swych dochodów.
Dwie Polski – jedna oszczędza, druga wydaje
Średnio odkładamy na oszczędności tylko ok. 90 zł miesięcznie. To kilkakrotnie za mało, by myśleć np. o dostatniej emeryturze, której – jak wiadomo – nie zapewni nam ani ZUS, ani obowiązkowe fundusze emerytalne. – Nie mamy wyrobionego nawyku oszczędzania, nie myślimy o zabezpieczeniu sobie dostatniej przyszłości – ubolewa prof. Marek Góra, współtwórca polskiego systemu emerytalnego, którego poprosiliśmy o skomentowanie badań.
19 na 20 pytanych twierdzi, że nie oszczędza, bo nie ma z czego. Według Góry to tylko wymówka. – Większość z nas mogłaby sobie pozwolić na oszczędzanie, gdyby tylko chciała – uważa profesor. I cytuje kolejne słupki z badań Pentora: tylko jedna trzecia gospodarstw domowych źle ocenia swoją sytuację finansową. Co czwarte ocenia ją dobrze, a ponad 40 proc. – ani dobrze, ani źle. Połowa osób, które optymistycznie oceniają swoje finanse, nie oszczędza ani grosza!
Ekonomiści alarmują, że pod względem podejścia do oszczędzania wśród Polaków rosną niebezpieczne podziały. Jeśli bowiem przyjrzeć się tylko rodzinom, które mają jakiekolwiek zaskórniaki, to okazuje się, że potrafią one zadbać o swą przyszłość. Z każdego tysiąca odkładają średnio po 134 zł, a co ważniejsze, zgromadziły już wcale pokaźny kapitał. Każda oszczędzająca rodzina w akcjach, obligacjach czy lokatach bankowych ma przeciętnie po 24 tys. zł!
Kredyty gonią oszczędności
Dzięki stosunkowo wąskiej grupie osób, które mogą i chcą oszczędzać systematycznie, rośnie łączna wartość pieniędzy zdeponowanych przez Polaków w instytucjach finansowych. Na koniec 2004 r. po odliczeniu wartości zaciągniętych kredytów było to 303,2 mld zł. Z roku na rok nasze oszczędności przyrastają średnio o 15 mld zł. Niestety, głównie dzięki odsetkom dopisywanym do już zgromadzonego kapitału, a w mniejszej części dzięki nowym zaskórniakom.
Co innego kredyty. Te w ostatnich latach rosną jak szalone. Z danych NBP wynika, że jesteśmy winni bankom już ponad 120 mld zł. W ciągu ostatnich pięciu lat długi gospodarstw domowych zwiększyły się prawie o dwie trzecie i rosną dwa razy szybciej niż suma zgromadzonych oszczędności. Nic dziwnego, skoro zadłużamy się wszyscy, a oszczędzają nieliczni. – Kredyty są bardziej dostępne, a Polacy, po chudych dziesięcioleciach, chcą się nacieszyć konsumpcją – tłumaczy prof. Góra.
Patrząc na to, co dzieje się w bankach, trudno liczyć na odwrócenie niekorzystnej tendencji. Boom na kredyty hipoteczne i szybkie kredyty gotówkowe trwa w najlepsze, banki udzielają nowych kredytów za ponad 6 mld zł kwartalnie. Co prawda dobry czas przeżywają też fundusze inwestycyjne, najmodniejsza ostatnio forma oszczędzania, ale większość z prawie 5 mld zł, które kwartalnie Polacy przynoszą do funduszy, to nie nowe pieniądze, ale te przesunięte z coraz niżej oprocentowanych lokat.
Lokaty na krótko, kredyty na długo
Czy jest się czym martwić? Nawet jeżeli relacje pomiędzy oszczędnościami i kredytami będą się zmieniać na niekorzyść oszczędności, to pod względem zadłużenia daleko nam do krajów Europy Zachodniej. Według danych IBnGR zadłużenie polskich gospodarstw domowych (w relacji do ich dochodów) jest pięć razy niższe od tego w Niemczech i dziesięciokrotnie niższe od zadłużenia Duńczyków i Holendrów.
Tyle że w Europie moda na długoterminowe oszczędzanie sprawiła, że większość przyszłych emerytów nie tylko żyje w dostatku i może sobie pozwolić na zadłużanie się, ale i zdążyła już zgromadzić wystarczający kapitał, żeby myśleć o dostatniej emeryturze. U nas takich osób jest ledwie garstka. Oszczędności rosną opornie, zaś połowa zaskórniaków to wciąż krótkoterminowe lokaty bankowe, które mogą w każdej chwili „wyparować” na bieżące wydatki.
Maciej Obuchowicz z PZU Życie pociesza, że struktura naszych oszczędności mimo wszystko się poprawia. Wartość pieniędzy, które trzymamy w akcjach, funduszach i ubezpieczeniach, a więc inwestycjach długoterminowych, wzrosła w ostatnich pięciu latach trzykrotnie (do 155 mld zł), gdy wartość lokat bankowych prawie się nie zmieniła. Inna sprawa, że nawet przedstawiciele funduszy inwestycyjnych narzekają, że średni czas inwestycji to tylko dwa-trzy lata, dużo krócej niż na Zachodzie.
IKE bez przełomu
Ekspert PZU Życie podkreśla, że w procesie oszczędzania biorą dziś udział tylko osoby mające pojęcie o mechanizmach inwestowania pieniędzy i podstawową wiedzę o rynku finansowym. Zaś instytucje finansowe wciąż mają kłopot ze stworzeniem prostej, przejrzystej i zrozumiałej dla każdego oferty oszczędnościowej. – Musimy przekonać do odkładania pieniędzy te osoby, które dziś przejadają wszystko, co zarobią – mówi Obuchowicz.
Lekiem na całe zło miały być Indywidualne Konta Emerytalne – wprowadzona niemal dokładnie rok temu nowa, bardzo prosta i przejrzysta forma długoterminowego oszczędzania. Pomysł był taki: banki, ubezpieczyciele i fundusze inwestycyjne poprowadzą specjalne rachunki, a klienci zobowiążą się do systematycznych wpłat. Pieniądze będzie można wycofać w każdej chwili, ale jeśli klienci dotrwają do emerytury, wypłata będzie zwolniona z 19-proc. podatku od zysków kapitałowych.
Rząd prognozował, że na oszczędzanie w formie IKE zdecyduje się ponad 2 mln osób. Ale w pierwszym roku rachunki założyło tylko 300 tys. osób. Według różnych szacunków instytucje finansowe zgromadziły na IKE od 300 do 600 mln zł oszczędności. To ułamek kwoty, którą pozyskały zwykłe fundusze inwestycyjne.
Jak zachęcać do oszczędzania?
IKE nie przyniosło przełomu, choć było intensywne promowane przez najpotężniejsze grupy finansowe: PKO BP, PZU, Nationale Nederlanden. Zdaniem prof. Tadeusza Tyszki, specjalisty od psychologii ekonomicznej, szefa Centrum Psychologii Rynkowej, nie wystarczy wprowadzić na rynek dobrą ofertę. – Ludzie potrzebują szybkich i odczuwalnych „nagród” za swoje wyrzeczenia – podkreśla Tyszka. A w Polsce do oszczędzania zachęca się mglistymi obietnicami.
Tyszka opowiada, że od czasu do czasu przeprowadza ze swoimi studentami prosty eksperyment. – Kładę przed nimi tysiąc złotych i pytam: „Ile musiałbym dołożyć, żebyś chciał poczekać na wypłatę jeszcze rok?”. Zwykle rzucają bardzo wysokie kwoty, kilkutysięczne. Podobnie myśli każdy oszczędzający. Woli wydać pieniądze dziś, niż czekać długo na nagrodę. Warto brać to pod uwagę, konstruując ofertę dla oszczędzających – dodaje profesor.
Pomysły na to już są. Marcin Dyl, prezes Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami (skupia fundusze inwestycyjne), chce, by rząd umożliwił odpisywanie oszczędności wpłaconych na przyszłą emeryturę od podatku PIT. – Gdyby długoterminowe oszczędzanie wiązało się z odczuwanym na bieżąco przez ludzi zyskiem podatkowy, liczba oszczędzających mogłaby radykalnie wzrosnąć – uzasadnia Dyl. Podobny pomysł zgłaszają politycy idącego po władzę PiS-u. Ale nie wiadomo, czy uda im się przeforsować takie rozwiązanie, bo prowadząca w sondażach przedwyborczych Platforma Obywatelska jest z zasady przeciwna komplikowaniu podatków dodatkowymi ulgami.
Prof. Marek Góra widzi inny mankament. – Nasz rynek finansowy jest za słabo rozwinięty. Nawet jeśli ludzie przynieśliby całe worki pieniędzy, to instytucje finansowe i tak musiałyby kupić… obligacje rządowe. Finansowanie deficytu budżetowego to żadne oszczędzanie – wzrusza ramionami Góra. – Co innego, gdyby udało się rozwinąć w Polsce np. rynek obligacji korporacyjnych. Wówczas te pieniądze wspomagałyby prywatną przedsiębiorczość – dodaje profesor. Jego zdaniem trzeba zachęcać do oszczędzania, ale jednocześnie budować nowe możliwości, by te pieniądze miały się gdzie podziać.
Maciej Samcik, Gazeta Wyborcza