Stopy procentowe w USA poszły w górę

Amerykański bank centralny (Fed) stanął do boju z rosnącą inflacją. Po raz dwunasty z rzędu podniósł główną stopę procentową. Od wtorku wynosi ona 4 proc. – najwięcej od czerwca 2001 r. To zła wiadomość dla giełd, także w Polsce

Jeszcze w zeszłym roku amerykańskie stopy były na poziomie 1 proc. – najmniej od ponad 40 lat! W czerwcu 2004 Fed rozpoczął serię podwyżek, zawsze o 0,25 pkt proc. Wczorajsza podwyżka nie była zaskoczeniem. Przed komunikatem Fed na giełdach w USA przeważały minimalne spadki indeksów o 0,2-0,4 proc. Ale ostatnio jest tam nerwowo, wiele mówi się o kolejnych podwyżkach stóp, co faworyzuje obligacje kosztem akcji.

Widmo inflacji krąży nad Ameryką

Najnowsze dane o inflacji w USA wywołały zaniepokojenie rynków finansowych, że ceny zaczynają wymykać się spod kontroli. We wrześniu inflacja wzrosła o 1,2 proc. i był to największy skok od 25 lat. W rezultacie w skali roku ceny podskoczyły o 4,7 proc., co okazało się 14-letnim rekordem. Winę za to ponosi przede wszystkim rosnąca cena ropy. Nie bez znaczenia dla inflacji jest też wzrost wydatków firm i gospodarstw domowych po wypłacie odszkodowań na terenach dotkniętych huraganem „Katrina”.

Podwyżki stóp procentowych mogą dać także efekt psychologiczny: jeśli w USA rosną oczekiwania inflacyjne, to w firmach powstaje presja na podwyżki płac i koniec końców przekłada się to na rzeczywisty wzrost inflacji.

Czy będą kolejne podwyżki stóp? Według ostatnich danych amerykańska gospodarka rozwija się dobrze. PKB w III kw. mimo coraz droższego kredytu wzrósł o 3,8 proc., przybywa miejsc pracy. Oznacza to, że wyższe stopy nie podcinają wzrostu gospodarczego i droga do kolejnych podwyżek stoi otworem.

Kredyt coraz droższy

Decyzje Fed mają znaczenie dla milionów Amerykanów. Dwie trzecie z nich ma domy, z których większość jest na kredyt. Wyższe stopy to wyższe raty w domowym budżecie, co z kolei ogranicza wydatki na inne cele, np. żywność czy zakup nowego samochodu.

Według danych dostępnych na stronach amerykańskiej firmy doradczej Freddie Mac zajmującej się pomocą w kredytowaniu hipotecznym w tygodniu poprzedzającym decyzję Fed średnie oprocentowanie 30-letniego kredytu hipotecznego w USA podskoczyło do 6,15 proc. (jeszcze w połowie września wynosiło 5,74 proc.). Taki poziom odpowiada już stawkom w polskich bankach, gdzie obecnie dostępne są kredyty w złotych oprocentowane nawet mniej niż 6 proc.

Wcześniejsze lata taniego kredytu w USA spowodowały, że ruszyła z miejsca największa gospodarka świata, był też niesamowity boom mieszkaniowy. Ceny nieruchomości tak odjechały w górę, że mówi się nawet o bańce spekulacyjnej na tym rynku. Zakupy podkręcali także inwestorzy z Europy, korzystając na bardzo słabym dolarze.

Fed a sprawa polska

Główna stopa w Polsce wynosi 4,5 proc. i po wtorkowej decyzji Fed jest tylko o 0,5 proc. wyższa niż w USA. W Polsce ekonomiści zastanawiają się nad kolejnymi obniżkami stóp, chcą tego niektórzy politycy, głównie ze zwycięskiego Prawa i Sprawiedliwości. Na świecie myślenie jest obecnie przeciwne.

Globalna groźba wzrostu inflacji spowodowana drogą ropą jest na tyle poważna, iż bankierzy coraz wyraźniej dają do zrozumienia, że czas niskich stóp się skończył. Przedstawiciele Europejskiego Banku Centralnego, który od ponad dwóch lat utrzymuje główną stopę na poziomie 2 proc., wysyłają na tyle mocne sygnały do rynków finansowych, że analitycy oczekują podwyżki stóp w strefie euro już w grudniu. Za naszą południową granicą na taki ruch – ku zaskoczeniu rynku – zdecydował się kilka dni temu Czeski Bank Centralny, chcąc najwyraźniej wyprzedzić wzrost inflacji. Po podwyżce o 0,25 pkt proc. główna stopa wynosi tam 2 proc., czyli tyle, ile w Eurolandzie.

Poziom stóp w USA i decyzje Fed mają ogromne znaczenie dla globalnych rynków finansowych. Jak duże, przekonaliśmy się ostatnio w październiku, gdy dane o inflacji w USA tak zmroziły graczy na giełdach, że zaczęli gwałtownie wyprzedawać akcje. Mechanizm jest prosty: wyższe stopy procentowe oznaczają wyższe oprocentowanie obligacji rządowych. Po co ryzykować na giełdzie, skoro można nieźle zarobić na bezpiecznych obligacjach?

Ten mechanizm dotknął też giełdy warszawskiej, gdzie indeksy zanurkowały – jeszcze przed zamieszaniem na scenie politycznej. Powodem była obawa, że im wyższe stopy w USA, tym chętniej wycofywane będą tam kapitały z innych rynków, w tym z Europy Środkowej. A stopy w USA są już prawie o połowę wyższe niż w strefie euro, co zachęca zarządzających funduszami do poszukiwania właśnie tam szans na lepszy zarobek.

Warto pamiętać, że hossa w naszym regionie była napędzana przede wszystkim przez zagraniczny kapitał. Gracze kupowali akcje przekonani, że nasze gospodarki będą rozwijać się szybciej niż w państwach „starej” Unii. Zwłaszcza dla amerykańskich inwestorów liczyło się, że spadło ryzyko inwestycyjne po wejściu Polski, Węgier i Czech do Unii.

W efekcie polityki Fed inwestorzy mogą coraz chętniej pozbywać się aktywów w Europie i przenosić swój kapitał do USA. Skutkiem takiego przepływu jest także umacnianie się dolara. Euro kosztuje już ok. 1,2 dol. Od początku roku straciło 12 proc.

Co dalej ze stopami?

Zanim pod koniec stycznia 2006 r. obecny szef amerykańskiego banku centralnego Alan Greenspan odejdzie na emeryturę, Fed będzie miał jeszcze okazję dwukrotnie podnieść stopy. Później politykę monetarną będzie już projektować – czekający na zatwierdzenie przez Senat – jego następca Ben Bernanke, szef doradców ekonomicznych prezydenta George’a Busha. Jak na razie giełdowi inwestorzy w USA dosyć dobrze znosili podwyżki stóp. Po chwilowych zawirowaniach ceny akcji zawsze odrabiały straty. Droższy kredyt nie przeraża też rzeszy konsumentów. Główna stopa mimo serii podwyżek jest nadal na umiarkowanym poziomie. Warto pamiętać, że w pierwszej połowie 2000 r., gdy rozpoczął się cykl kolejnych trzynastu obniżek, sięgała aż 6,5 proc.

Tomasz Prusek, Gazeta Wyborcza