Systemy argentyńskie wciąż niebezpieczne

Kilka tygodni temu środki masowego przekazu ogłaszały wszem i wobec koniec okrytych złą sławą systemów argentyńskich. Od 3 sierpnia br. prowadzenie lub organizowanie działalności w tym systemie stanowi czyn nieuczciwej konkurencji. Osobom, które pomimo zakazu organizują sprzedaż w systemie argentyńskim (ustawodawca nazwał go „konsorcyjnym”) grożą wysokie kary, nawet do 8 lat pozbawienia wolności. Natomiast nowozawierane umowy w ramach tych systemów są bezwzględnie nieważne.

Wydawałoby się, że w końcu i w naszym kraju uporaliśmy się z żerującymi na ludzkiej biedzie i naiwności firmami. Nic bardziej mylnego. Nadal istnieje niebezpieczeństwo wpadnięcia w „argentyńską pułapkę”. O tym co zrobić, by nie dać się oszukać przez tego rodzaju firmy pisaliśmy już w kwietniu w numerze 28 gazety. Najwyraźniej nie należy puszczać w zapomnienie tamtych uwag. Właściciele niektórych firm działających w tym systemie nie złożyli jeszcze broni. Nadal werbują nowych klientów, lecz umowy, którymi się posługują przybrały całkiem inne formy, jeszcze bardziej wprowadzające w błąd nieświadome tego osoby. Aby nie być gołosłownym, postaraliśmy się odnaleźć podejrzaną firmę i przeanalizować ewentualne konsekwencje podpisania z nią umowy.

Nie mylić z ofertami banków

Idąc do pracy, szkoły, na zakupy lub po prostu na spacer ulicami naszego miasta spotykamy co jakiś czas takie reklamy, jak „tanie kredyty”, „pożyczki bez poręczycieli”. Jeśli nie znajdują się one w witrynie banku, lecz np. na słupie, przystanku lub drzwiach kamienicy, rodzą się pewne podejrzenia. Gdy potrzebujemy pieniędzy, jesteśmy skłonni zadzwonić lub wejść do środka. Często nasze obawy ustają, gdy okazuje się, że jest to firma pośrednicząca w udzielaniu kredytów bankowych. Zazwyczaj dysponuje ona ofertami kilku banków, które akurat w naszym mieście lub dzielnicy nie mają swoich placówek. Klient może wybrać najlepsze warunki. Zasady są dobrze znane. Najpierw dostajemy gotówkę na nasze konto, a później spłacamy w ratach zaciągnięty kredyt wraz z odsetkami. Zanim dokonamy wyboru spytajmy o całkowity koszt kredytu oraz rzeczywistą roczną stopę oprocentowania.

Gdy trafiamy na grząski grunt

Mając mniej szczęścia trafiamy do biura firmy, która nadal trudni się udzielaniem pożyczek w systemie argentyńskim. Oczywiście nie znajdziemy takiej informacji ani na drzwiach, ani wewnątrz biura. Pracowników firmy nie ma nawet co pytać, ponieważ zawsze zaprzeczą. Musimy to wywnioskować sami z treści umowy. Nawet jeśli stosowane przez właścicieli firmy triki pozwalają na uniknięcie odpowiedzialności, to nie znaczy wcale, że wszystko jest w porządku i firma uczciwie podejdzie do sprawy naszej pożyczki.

Czy coś się zmieniło od 3 sierpnia br.? Owszem, teraz umowy są jeszcze bardziej skomplikowane. W jaki sposób przekonać klientów, że firma nie zrzesza grupy ludzi, którzy sami sfinansują sobie nawzajem pożyczki i że trzeba będzie płacić zanim otrzyma się pieniądze, skoro tak właśnie jest w rzeczywistości? Zresztą oszukiwanie klientów nigdy nie sprawiało większych problemów. Teraz trzeba jeszcze przechytrzyć policję, prokuraturę i sądy. Nie może więc być mowy o „grupie” czy „losowaniu”.

Autor postarał się odszukać podobną firmę w swoim mieście. Nie było to trudne. Na wstępie musi dziwić fakt, że deklarowany poziom dochodów wystarczy na to, by uzyskać pożyczkę kilkakrotnie wyższą od kredytu, który jeszcze kilkanaście minut temu proponowano mi w agencji bankowej, do której trafiłem przez pomyłkę. Pada naturalne pytanie: „kiedy otrzymam pieniądze?”. W odpowiedzi: „w ciągu 30 dni od dnia podpisania umowy”. „A co, jeśli nie otrzymam tych pieniędzy w terminie?” – pytam. „Pożyczka będzie na czas, a jeśli nie, pójdzie Pan do sądu i na pewno z nami wygra” – słyszę w odpowiedzi. Proszę o okazanie wzoru umowy. Otrzymuję 4 strony. Nie sposób tego przeczytać na miejscu, gdyż biuro jest już zamykane. Proszę o egzemplarz twierdząc, że muszę się zastanowić. Otrzymuję wielokrotnie kserowaną, dwustronnie zapisaną małym drukiem kartkę papieru. Tekst jest mało widoczny i zniechęca do czytania już po pierwszych kilku słowach. Po przeczytaniu całości ma się wrażenie, że umowa nie mogła być już bardziej skomplikowana. Natomiast po dokładnej analizie tekstu wyłania się cały nieuczciwy proceder udzielania pożyczek.

Z czyich pieniędzy ta pożyczka?

Okazuje się, że tekst, który otrzymałem nosi tytuł: „Ogólne warunki umowy przedwstępnej pożyczki”. Na początku znajdujemy postanowienie, że pożyczkodawca udziela pożyczek gotówkowych ze środków własnych. A więc wydawałoby się, że nie tworzy samofinansującej się grupy, czego w chwili obecnej surowo zabrania prawo. W takim razie nie bardzo wiadomo, w jakim celu na końcu umowy znalazła się dość rozbudowana regulacja dotycząca „funduszu pożyczkowego”. Tworzony jest on w celu realizacji zadań wynikających z umowy. Rzekomo wynosi on 1 mln zł! Czy oznacza to, że na specjalnym rachunku znajdzie się taka suma, z której będą udzielane pożyczki? Trudno o pozytywną odpowiedź. Po pierwsze, suma ta ma zostać zebrana w ciągu 2 lat, a po drugie zauważamy, iż „wartość funduszu liczona jest jako suma wierzytelności kapitałowych pożyczek i środków na wyodrębnionym rachunku bankowym”. Tak więc na rachunku pożyczkodawcy może w ogóle nie być pieniędzy. Cały lub większa część funduszu stanowić będą „wirtualne kwoty”, jakich może się domagać firma od swoich klientów. Wystarczy, że część klientów okaże się niewypłacalna i reszta może nigdy nie otrzymać oczekiwanych pieniędzy. Czy w takim razie powodzenie całej operacji nie zależy przypadkiem od reszty pożyczkobiorców?

Pieniądze niby od zaraz

Z reguły najbardziej interesuje nas to, jak długo przyjdzie nam czekać na uruchomienie pożyczki. Zanim podpiszemy umowę słyszymy od pracownika, że nastąpi to w ciągu 30 dni od podpisania umowy. Szukamy, czy aby ma to swoje potwierdzenie w tekście. Jest na samym początku: „pożyczkodawca zobowiązuje się do przelania pożyczki w terminie 30 dni od podpisania umowy pożyczki i po wywiązaniu się Klienta ze wszystkich zobowiązań przyjętych na siebie na mocy umowy przedwstępnej umowy pożyczki”. Ale zaraz, zaraz! W ciągu 30 dni od podpisania umowy pożyczki. My natomiast dostajemy do podpisu umowę przedwstępną. Tego nam pracownik firmy nie dopowiedział. Kiedy więc tak naprawdę dostaniemy pieniądze? Po dokładnej lekturze tekstu wyłania nam się długotrwały i skomplikowany proces otrzymania obiecanych pieniędzy. Przedstawmy go w punktach.

Od podpisania umowy przedwstępnej pożyczkodawca ma 180 dni (pół roku!) na przyjęcie umowy do realizacji.
Przyjęcie umowy do realizacji nie nastąpi, jeżeli wcześniej nie wniesiemy tzw. opłaty przygotowawczej wynoszącej co najmniej kilkaset złotych.
Przyjęcie umowy do realizacji to dopiero początek, gdyż oznacza nadanie umowie numeru.

Od tej chwili musimy co miesiąc składać wniosek do pożyczkodawcy, w którym należy deklarować wysokość wkładu własnego, czyli ilość rat, które od razu spłacimy, nie widząc jeszcze pieniędzy na naszym koncie. Należy go wypełniać na blankietach, które otrzymamy po przyjęciu umowy do realizacji (nadaniu numeru umowie). I tu niespodzianka. Każdy wniosek podlega opłacie, o czym dowiemy się dopiero wówczas, gdy otrzymamy owe firmowe druki wniosków.

Pamiętając o terminowym wysyłaniu opłaconych wniosków na firmowych blankietach, czekamy na przydział pożyczki. Przydziału dokonuje komisja powołana przez zarząd firmy-pożyczkodawcy. Przydział pożyczki odbywać się będzie co najmniej raz w miesiącu. Nie należy posądzać firmy o to, że będzie je organizowała częściej. Poza tym nie mamy żadnego wpływu na ten proces.

Dopiero z momentem zawiadomienia o przydziale otrzymamy umowę pożyczki, ale jeszcze bez podpisu pożyczkodawcy. Od tej chwili mamy miesiąc czasu na jej wypełnienie oraz ustanowienie zabezpieczeń spłaty pożyczki. Poręczyciel może okazać się niezbędny, mimo że pracownik firmy twierdził co innego. Jeśli nie uda nam się tego zrobić w danym czasie lub nie odbierzemy korespondencji, tracimy prawo do pożyczki.

Z kompletem dokumentów udajemy się do biura firmy. Po podpisaniu umowy pożyczki firma ma 30 dni na przelew gotówki. A więc o tym mówił obsługujący nas pracownik! Naszą wątpliwą radość może stłumić jeszcze jedno. Nie otrzymamy bowiem kwoty, o jaką zabiegaliśmy na początku. Wypłata pieniędzy następuje po potrąceniu oferowanej we wniosku liczby rat stanowiących udział własny.

A miała być tania

Jednym z ważniejszych pytań, jakie zadajemy w biurze firmy jest to, ile będzie nas kosztować pożyczka. Pracownik ma już gotową odpowiedź. Pokazuje stawki procentowe, które są kilkakrotnie niższe od tych w banku. Z kolei zamiast prowizji jest tylko opłata przygotowawcza i żadnych innych opłat przed otrzymaniem pożyczki nie trzeba będzie uiszczać. Tak też brzmi postanowienie w umowie. Niemniej jednak klient musi składać wnioski o przydział pożyczki i nikt nie informuje go o bardzo istotnej kwestii z tym związanej. A mianowicie wnioski te podlegają opłacie.

W ten czy inny sposób klient nieuczciwej firmy pożyczkowej faktycznie sam finansuje sobie pożyczkę. Do tego na późniejszym etapie „realizacji umowy” dochodzą przeróżne inne opłaty i koszty. W analizowanej umowie odnaleźć można kilka różnych i niewyjaśnionych do końca terminów oznaczających dla klienta w zasadzie to samo – obowiązek zapłaty. Są to opłaty: administracyjna, przygotowawcza, asygnacyjna, manipulacyjna, karna, cesyjna, za upomnienie, oraz raty: bieżąca, kompletna, podstawowa.

Ku przestrodze

Na pierwszy rzut oka widać, jak nierównomiernie zostały rozłożone prawa i obowiązki stron umowy. W zasadzie nie wiadomo, kiedy w końcu dostaniemy pieniądze. Może to trwać latami. Mamy przy tym cały czas pilnować, by coś nam nie umknęło i stale składać i opłacać wnioski. Jeśli natomiast sami spóźnimy się ze spłatą raty, firma obciąży nas wysokimi karami za każdy dzień zwłoki.

Przykładów nieuczciwych rozwiązań można mnożyć. Powyższe uwagi powinny być jednak wystarczającą przestrogą przed zawieraniem podobnych umów. Osoby, które w ostatnim czasie (tj. od 3 sierpnia br.) to zrobiły, mają duże szanse na odzyskanie wpłaconych pieniędzy. Jeśli sprawa trafi do sądu, jego skład orzekający nie powinien mieć większych problemów z ustaleniem, że umowa ta jako zakazana przez prawo lub zmierzająca do obejścia prawa jest nieważna. Do szczęśliwego dla nas finału może jednak nie dojść, gdy właściciele firmy wymkną się wymiarowi sprawiedliwości zabierając ze sobą nasze pieniądze.

Tomasz Konieczny, Gazeta Podatkowa