Zarobić na debiucie
Kupując akcje w ofertach publicznych, najlepiej zakończyć inwestycję już w dniu debiutu spółki na giełdzie. Jeśli już chcemy być akcjonariuszem dłużej – to najlepiej prywatyzowanych przedsiębiorstw.
Hossa na warszawskiej giełdzie jak magnes przyciąga na parkiet nowe spółki, które sprzedają inwestorom akcje w ofertach publicznych. Nierzadko można na tym zrobić złoty interes. Ale zdarzają się też wpadki.
Okazyjne debiuty
Od początku roku na tzw. rynku pierwotnym można było kupić papiery aż 27 firm za 6 mld zł. – Przy pozbyciu się ich już w dniu debiutu giełdowego zysk z takiej inwestycji wynosił najczęściej 5 proc. – wynika ze statystyk giełdowych. Rekordzista – Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo – dał zarobić aż 34 proc.
Stracić można było zaledwie na co trzecim debiucie (najwięcej na akcjach Zetkamy – 36 proc.). Niestety tam, gdzie zyski były najwyższe, wysokie były też redukcje zleceń złożonych w ofertach publicznych. W przypadku rzeszowskiego producenta sprzętu gospodarstwa domowego Zelmera zamówienia drobnych graczy zrealizowano w zaledwie 1,3 proc.! Ale i na to znaleziono sposób. Coraz więcej inwestorów podejmuje ryzyko i zaciąga na zakup akcji chętnie udzielane przez maklerów kredyty. Te nawet kilkadziesiąt razy przekraczały wkład własny. Dzięki temu inwestor choć w części łagodził sobie skutki wysokich redukcji zleceń.
Uciąć straty jak najszybciej
O ile na debiutach najczęściej się zarabia, o tyle trzymanie akcji w dłuższym okresie nie zawsze już popłaca. Na 27 tegorocznych debiutantów w dalszej karierze giełdowej notowania aż 11 zniżkowały. Jeszcze gorzej było w ubiegłym roku, kiedy to po optymistycznym początku notowań kursy aż dwóch trzecich debiutantów (24) zanurkowały i pod koniec roku były już poniżej ceny emisyjnej. Czasami strata była bardzo dotkliwa. Inwestorzy, którzy zamienili oszczędności na akcje np. informatycznego Betacomu i SM Media, producenta artykułów higienicznych Hygienika czy firmy odzieżowej Artman (właściciela marki House), tracili nawet połowę zaangażowanych pieniędzy.
Dlaczego tak się dzieje? Wśród debiutantów przeważają firmy prywatne, a ich właściciele, poszukując kapitału na rozwój, godzili się przyjąć do interesu kolejnych wspólników, ale nie za darmo. Mniejszą kontrolę nad spółką rekompensowali sobie możliwie najwyższą ceną emisyjną akcji proponowanych w ofercie publicznej. Ponadto cena emisyjna często uwzględnia superoptymistyczne wyniki finansowe w przyszłości, zdobycie licznych kontraktów, wspaniałe perspektywy rozwoju branży, w której działa emitent itp. Wystarczy, że po debiucie emitent nie wywiąże się chociaż z jednej złożonej wcześniej obietnicy (zazwyczaj obniżano prognozy wyników), a inwestorzy – zwłaszcza instytucje – natychmiast tracą zaufanie i w konsekwencji pozbywają się akcji nawet kosztem wysokich strat.
Państwowe lepsze
„Ekspresowym” inwestorom utrudniają podjęcie decyzji o szybkiej realizacji zysków giełdowe kariery dużych prywatyzowanych spółek. Na inwestycji w ich papiery prawie zawsze można było zyskać – zarówno w dniu debiutu, jak i trzymając akcje do dnia dzisiejszego. Tutaj częściej niż zwykle sprawdza się powiedzenie, że na akcjach zarabia się w długim okresie. Przyczyną może być to, że minister skarbu, ustalając ceny emisyjne, nie zawsze kierował się tylko maksymalizacją przychodów budżetowych.
Zdecydowanie najlepiej na warszawskiej giełdzie radzą sobie banki. Ich notowania zdają się bardziej odporne zarówno na zawirowania w gospodarce, jak i na światowych parkietach. Ponadto często interesowały się nimi zachodnie instytucje, które kupowały akcje na giełdzie, przygotowując się do przejęcia w przyszłości. W ciągu kilku lat na akcjach Pekao SA, Banku Handlowego czy Banku BPH (wszystkie kontrolowane są przez zachodnie banki) można było zarobić kilkadziesiąt, a nawet kilkaset procent. Nie licząc wypłacanych każdego roku pokaźnych dywidend.
W listopadzie ubiegłego roku na warszawskiej giełdzie udanie zadebiutował największy państwowy bank – PKO BP. Już w pierwszych dniach notowań jego kurs poszybował znacznie wyżej, niż spodziewali się analitycy. W dniu debiutu na początku sesji wzrost kursu wyniósł 18 proc. Później rósł gwałtownie, tak że drobni inwestorzy, którzy otrzymali niedawno 1 zł dywidendy od akcji, mogą obecnie zrealizować 60-proc. zysk. Ponadto już wkrótce dostaną jedną darmową akcję na dwadzieścia kupionych w ofercie publicznej.
Paliwa, miedź, gaz…
Nieźle radzą sobie też firmy surowcowe. Choć tutaj od kilku lat wyraźnie sprzyja im hossa na światowych rynkach towarowych. Pod koniec 1999 r. o względy inwestorów starał się PKN Orlen. Wtedy na polskim rynku kapitałowym nie było jeszcze majętnych funduszy emerytalnych i inwestycyjnych, które dzisiaj rozdają karty. Scenariusz oferty publicznej płockiego giganta wyglądał tradycyjnie: były upusty cenowe dla drobnych inwestorów, kolejki w biurach maklerskich, bogata oferta kredytowa banków, w końcu wysoka redukcja zamówień. Już w pierwszym dniu notowań akcje Orlenu przyniosły 22 proc. zysku. Choć kilkanaście miesięcy po debiucie kurs spadł nawet 20 proc. poniżej ceny emisyjnej (przyczyną było spowolnienie gospodarcze na całym świecie), to ostatecznie zdołał odrobić straty.
Dla trzymających akcje do dziś zysk przekracza już 200 proc. Podobnie jest w przypadku prywatyzowanego w 1998 r. koncernu miedziowego KGHM.
Kilkanaście dni temu na warszawskim parkiecie zadebiutowało PGNiG. Inwestorzy zacierali ręce, bo debiut okazał się pełnym sukcesem. Pierwsze transakcje zawarto po cenie o 34 proc. wyższej, niż wynosiła w ofercie publicznej. Czas pokaże, czy gazowy monopolista powtórzy sukces np. Orlenu.
Jakie oferty nas czekają?
Pięcioletnią niemoc do prywatyzowania przez giełdę przełamano jesienią zeszłego roku, gdy pod młotek trafiły akcje WSiP oraz PKO BP. Cykl przygotowywania prospektów emisyjnych i uzyskiwania zgód na dopuszczenie do obrotu publicznego spowodowały, że dopiero w tym roku inwestorzy mogli zasmakować w papierach prywatyzowanych firm. Oferty publiczne Zelmeru, Polmosu Białystok, CIECh-u, Grupy Lotos, Zakładów Chemicznych Police i PGNiG były wydarzeniami na rynku, które przyciągnęły instytucje i dziesiątki tysięcy drobnych graczy. Prywatyzacja poprzez giełdę nie powinna stracić na popularności po odejściu ministra skarbu Jacka Sochy. Opowiadają się za nią politycy PiS oraz PO. Nie jest jasne, w jakim tempie będzie przebiegał ten proces.
Obecnie w poczekalni znajdują się Zakłady Azotowe Puławy. Spółka kończy właśnie przyjmowanie zleceń, a na parkiecie chce zadebiutować w drugiej połowie miesiąca. Gotowe do wejścia na parkiet są też dwie firmy związane z atrakcyjną dla inwestorów branżą energetyczną: Elektrownia Kozienice i Grupa Energetyczna „Enea”. Ich debiut giełdowy prawdopodobnie się nieco opóźni.
Niewykluczone, że w przyszłym roku na parkiet wejdzie PZU, a być może LOT.
Z prywatnych firm jeszcze w tym roku ofertę publiczną przeprowadzą m.in. producent aluminiowych felg do samochodów Toora Poland, dystrybutor mrożonek Jago, dystrybutor sprzętu AGD Neonet, Odratrans czy producent chemii budowlanej Bolix.
Andrzej Stec, Gazeta Wyborcza