Apartament w cenie kawalerki

Takich różnic w cenach między Polską a krajami Europy Zachodniej nie ma nigdzie indziej. Mieszkania, domy i tereny pod zabudowę są w największych miastach Polski trzy, a bywa że i pięć razy tańsze niż w podobnych aglomeracjach Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Francji. Wierząc, że te stawki się wyrównają, nasi zachodni sąsiedzi zaczęli żywo interesować się polskim rynkiem nieruchomości.

Andrew O’Connor, Amerykanin irlandzkiego pochodzenia, kupił 15 lat temu 150-metrowe mieszkanie w centrum Dublina. Sprzedał je w zeszłym roku. Zarobek: 300 procent. Teraz Andrew liczy, że tak samo mu się powiedzie w Polsce. Właśnie nabył mieszkanie przy placu Zbawiciela w Warszawie, jednym z najdroższych miejsc w stolicy. Cena nie wydaje się niska: 1200 dolarów za metr kwadratowy plus koszty wykończenia. Andrew wierzy, że w ciągu 10 lat, w miarę jak będzie się bogaciło polskie społeczeństwo, stawki pójdą w górę.

Inwestycja bez ryzyka

Takich jak on jest coraz więcej. Uważają, że ryzyko takich inwestycji jest niewielkie. Inwestorzy czekając na wzrost cen mieszkań wynajmują je. Jeśli po kilku latach zyskają na różnicy cen mniej, niż się spodziewali, i tak odzyskają swój wkład. Kto najczęściej interesuje się naszym rynkiem? Gdy Polska negocjowała warunki przystąpienia do Unii, obawiano się przede wszystkim masowego wykupywania ziemi i nieruchomości przez Niemców. Prawda jest inna.

– Polskim rynkiem mieszkań interesują się przede wszystkim Anglicy, Irlandczycy, Hiszpanie, Portugalczycy – mówi Kazimierz Kirejczyk z warszawskiej firmy konsultingowej REAS. – Zachęciła ich trwająca od wielu lat tendencja wzrostowa w ich krajach rodzinnych. Jednym z przykładów może być Londyn. Były okresy, gdy przeciętnie zarabiający właściciel mieszkania miesięcznie zyskiwał na wartości swojego lokalu tyle, ile wynosiła jego pensja.

Niemcy, Szwedzi czy Finowie sparzyli się na zakupie nieruchomości u siebie. Dlatego nie chcą tego samego powtórzyć inwestując w mieszkania w Polsce. – Ceny w Berlinie dopiero ostatnio zaczęły rosnąć. Są jednak wciąż przynajmniej o jedną piątą niższe niż 5 lat temu. Główny powód to masowa emigracja mieszkańców byłej NRD do landów zachodnich, gdzie łatwiej o pracę – twierdzi Oliver Schmidt z berlińskiej agencji nieruchomości Offedia. Jego zdaniem Niemcy interesują się w Polsce tylko zakupem działek rekreacyjnych nad Bałtykiem, gdzie jest dobry dojazd autostradą kończącą się koło Szczecina. Jak podaje Schmidt, położona 50 -100 kilometrów od Berlina tysiącmetrowa działka rekreacyjna z domkiem letniskowym kosztuje 100 – 150 tysięcy euro. Za podobną nieruchomość w polskich okolicach nadmorskich płaci się trzy, cztery razy mniej. Różnice w cenach mieszkań w dużych miastach Polski i Niemiec są o wiele mniejsze niż między Polską a Paryżem czy Rzymem.

40 metrów kosztuje tyle, ile 160 metrów

W większości stolic państw zachodniej Europy od lat notowano wzrost cen na rynku nieruchomości. – Mieszkanie w dobrze położonej dzielnicy Madrytu musi kosztować przynajmniej 5 tys. euro za metr kwadratowy – tłumaczy Maria Ruiz Lopez, która pracuje dla warszawskiego oddziału hiszpańskiej kancelarii prawnej specjalizującej się w obsłudze zakupu nieruchomości Estudio Juridico Cerrano Internacional. – Dziś za cenę 40-metrowego mieszkanka na przedmieściach Madrytu, Bilbao czy San Sebastian kupi się w Warszawie 160-metrowe mieszkanie w przedwojennej kamienicy w centrum miasta. Dlatego wielu Hiszpanów zgłasza się do nas z prośbą o pomoc w dokonaniu takiej transakcji. Wierzą, że za kilka, kilkanaście lat stawki się wyrównają, bo Polska szybko się rozwija i jest dużym krajem w ważnym punkcie Europy. Krótko mówiąc: przypomina Hiszpanię.

Różnice cen między Warszawą a Paryżem i Londynem są jeszcze większe: przebicie bywa 7 – 8-krotne. Jednak w tym przypadku stawki nigdy się nie wyrównają, bo polska stolica nie uzyska rangi metropolii znad Sekwany i Tamizy. Do kancelarii prawnych i agencji nieruchomości zgłaszają się coraz częściej fundusze inwestycyjne i duzi inwestorzy instytucjonalni. Nie chodzi im tylko o zarobek, ale także o dywersyfikację portfela aktywów. Zdarza się, że kupują połowę lub więcej mieszkań w budynku wznoszonym przez dewelopera. – Najczęściej interesują się nabyciem gruntów pod wielkie centra handlowe, magazyny i inne inwestycje komercyjne – mówi Michał Ostoja-Ostaszewski, który pracuje dla grupy poważnych inwestorów z Hiszpanii.

Warszawa, Kraków i Trójmiasto

Gdzie najchętniej kupują zachodni inwestorzy? Przede wszystkim w Warszawie, Krakowie i Trójmieście. Jak twierdzą pośrednicy, transakcje we Wrocławiu i Poznaniu są nieliczne, nie mówiąc o Lublinie czy Białymstoku. – Wybierają ścisłe centra lub najlepsze stare dzielnice, w stolicy np. Mokotów, Ochotę, Żoliborz – twierdzi Małgorzata Koprzywa z Ober-Haus. – Chętnie nabywane są mieszkania w nowych budynkach, jak i w przedwojennych, luksusowych, odremontowanych kamienicach, z uwagi na ich lokalizacje.

Irlandczycy upodobali sobie zwłaszcza Sopot i Stare Miasto w Gdańsku. Zdaniem Macieja Kija z oddziału Ober-Haus w Krakowie wśród zagranicznych inwestorów najbardziej aktywni są Irlandczycy, Portugalczycy, Brytyjczycy, a także Amerykanie. – Dla nich nie ma znaczenia, czy nieruchomość jest nowa czy z rynku wtórnego. Liczy się lokalizacja w centrum.

Ostatnio za 6 mln zł pewien Amerykanin kupił kamienicę (2,1 tys. mkw.) niedaleko krakowskiego rynku. Zainteresowanie obcokrajowców nieruchomościami w Polsce nie spowodowało podwyżki cen. W miesiącach poprzedzających przystąpienie Polski do Unii wzrosły one średnio o około 15 procent, ale od maja utrzymują się na niezmienionym poziomie.

Anna Sielanko, Jędrzej Bielecki, Rzeczpospolita