Co dalej z giełdą?
Wrzesień był kolejnym bardzo dobrym miesiącem dla inwestorów na warszawskiej giełdzie. WIG20 ustanowił rekord wszechczasów na poziomie 2518,7 punktów, a w skali miesiąca wzrósł aż o 10,9%. Nieco gorzej zachowywały się spółki mniejsze i średnie. MIDWIG wzrósł o 2,2%, a WIRR 4,1%.
Ponownie za „winowajców” wzrostu w naszym regionie uważa się inwestorów zagranicznych, którzy przesuwaja kapitały w stronę tak zwanych rynków wschodzących, do których, oprócz Brazyli, Chin, Indii czy Rosji, należą również nowi członkowie Unii Europejskiej. Tymczasem wsród naszych rodzimych analityków i zarządzających rośnie niechęć do wzrostów i pesymizm, który zapewne wynika ze skali wzrostów, które mieliśmy okazję obserwować.
Zainteresowanie naszym krajem widać również wśród czołowych instytucji finansowych (np. Franklin Templeton czy HSBC, które w ubiegłym miesiącu zorganizowały spotkania dla inwestorów). Pytanie co takiego inwestorzy ze Stanów Zjednoczonych czy z Londynu widzą w takim kraju jak Polska? Widzą tendencje jakie zaczynają się kształtować i które pokazują, że za kilka czy kilkanaście lat to właśnie kraje o teoretycznie najwiekszym światowym potencjale zaczną ten potencjał wykorzystywać. Już dziś tzw. emerging markets zaczynają w dużo szybszym tempie zmniejszać dystans do światowej czołówki – zapanowały nad inflacją, mają świetne wyniki eksportu i często olbrzymie nadwyżki handlowe.
Inwestorzy z krajów rozwiniętych widzą jednocześnie problemy jakie doskwierają ich gospodarkom, a więc narastające deficyty handlowe (w USA ponad 6% PKB), deficyty budżetowe (szczególnie USA, Niemcy, Francja), spowolnienie gospodarcze, rosnące ceny ropy naftowej. Tymczasem emerging markets dysponujące dużo tańszą siłą roboczą, coraz wiekszymi kapitałami, będąc coraz poteżniejszymi rynkami zbytu staną się głównymi beneficjentami światowego wzrostu gospodarczego. Również wycena spółek wciąż zdaje się potwierdzać atrakcyjność inwestycyjną tych krajów. Według Marka Mobiusa z Templetona firmy z krajów rozwijąjących się wciąż notowane z nawet 50% dyskontem w stosunku do firm w USA.
Przyczyny wzrostu cen polskich akcji niekoniecznie należy jednak upatrywać tylko w kontekście inwestycji zagranicznych. Polskie firmy po ciężkim okresie 2000-2003 zrestrukturyzowały się, otworzyły na rynki zagraniczne i dzisiaj efekty możemy mierzyć w generowanych rekordowych zyskach. Indeksy więc rosną, a korekty na warszawskim parkiecie przebiegają bardzo spokojnie. Jest to wynikiem odpowiedzi na pytanie, które zadaja sobie przede wszystkim rodzimi inwestorzy: w co zainwestuję po sprzedaży akcji? W lokatę bankową na 3% (po podatku 2,4%!) czy może w obligacje (rentowność polskich obligacji dziesięcioletnich 4,3%)? Odpowiedź jest oczywista.
W mojej opini złe czasy dla akcji nadejdą, gdy zaczniemy się obawiać o dalszy wzrost polskiej gospodarki, czego objawem będzie przeinwestowanie środków przez firmy (dzisiaj inwestycje dopiero zaczynają rosnąć), istotne zmniejszenie bezrobocia i zwiększona presja inflacyjna. Towarzyszyć temu powinien również nadmierny optymizm, szczególnie analityków i zarządzających funduszami. Oczywiście w im większym tempie indeksy będą rosły tym głębsze będą korekty.
Grzegorz Mielcarek, Expander