Co nam po euro?

Euro w portfelach Polaków może się znaleźć w 2009 roku. Takie przynajmniej są rządowe plany. Ekonomiści są jednak nieco mniej optymistyczni. Według nich spełnienie kryteriów z Maastricht w 2007 roku nie będzie takie proste, a to od tego zależy czy wejdziemy wtedy do systemu ERM2, swoistej poczekalni przed euro, i czy po dwóch latach przyjmiemy wspólną walutę.

Głównym problemem jest kryterium dotyczące deficytu budżetowego. Chodzi o to, by był on niższy niż 3 proc. PKB.  To czy uda się spełnić ten wymóg zależy w znacznej mierze od europejskiego urzędu statystycznego. Eurostat może bowiem zmienić zdanie i nadal klasyfikować pieniądze w funduszach emerytalnych jako środki publiczne. Na razie jednak pozwolił Polsce na to tylko do 2007 roku.  Jeśli wtedy zacznie obowiązywać definicja, że są to pieniądze prywatne, to zmieni się sposób liczenia deficytu i  skoczy on ostro do góry.

Nawet, jeśli Eurostat pójdzie nam na rękę to problemy się nie kończą. – Nowe wybory mogą nie przynieść na tyle silnego rządu i parlamentu, który by stał na straży finansów publicznych i ściskał deficyt – mówi Jacek Wiśniewski, ekonomista banku Pekao.  Trzeba też zauważyć, że samo spełnienie kryteriów z  Maastricht to nie wszystko. – Z drugiej strony strefa euro musi być przygotowana na przyjęcie Polski w sensie instytucjonalnym i ekonomicznym. Co prawda samo przyjęcie Polski do strefy euro nie będzie miało dużego wpływu na procesy makroekonomiczne, ale skomplikuje prowadzenie polityki monetarnej przez Europejski Bank Centralny – zauważa Arkadiusz Krześniak, główny ekonomista Deutsche Banku.

Niektórzy ekonomiści zastanawiają się czy przyjęcie wspólnej waluty w ogóle ma sens. – Kraje, które nie weszły do strefy euro lepiej na tym wychodzą – mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. – A jeżeli chodzi o konkurencję ze Stanami Zjednoczonymi to widać dramatyczną przepaść. Wynika to z tego, że wartość gospodarek nie bierze się z koloru farby drukarskiej na banknotach. Bierze się z ich siły wynikającej z potencjału ludzkiego i z potencjału  materialnego – argumentuje Sadowski.

Ekonomiści, którzy są bardziej entuzjastyczni, jeśli chodzi o przyjęcie euro, wśród korzyści wymieniają między innymi to, że nie będzie już ryzyka kursowego. – Polskie firmy eksportujące do innych krajów eurolandu nie będą już ponosiły ryzyka kursowego związanego z wahaniami kursu złotego wobec euro. Poza tym stopy procentowe obniżą się do poziomu jaki jest w eurolandzie i będziemy mieli tanie finansowanie – mówi Jacek Wiśniewski z banku Pekao.

Te korzyści dotyczą nie tylko firm, skorzystają na nich też osoby, które będą chciały wziąć jakikolwiek kredyt. – Nie będzie też zagrożeń związanych z szybkim rozwojem gospodarczym – zauważa Piotr Bujak, ekonomista Banku Zachodniego WBK. – Dzięki wejściu do strefy euro nie będzie takich obawa jak np. pod koniec lat 90- tych, gdy szybkiemu wzrostowi polskiej gospodarki towarzyszył wzrost deficytu obrotów bieżących i związane z tym ryzyko kryzysu walutowego– mówi Bujak.

Każdy kij ma jednak dwa końce. Po wstąpieniu do eurolandu wszystkie decyzje, co do polityki monetarnej będzie podejmował Europejski Bank Centralny. Polska straci, więc jedno z narzędzi pozwalających wpływać na gospodarkę. – Paradoksalnie negatywne konsekwencje może też mieć konieczność utrzymywania deficytu budżetowego w ryzach – mówi Piotr Bujak.  – W takiej sytuacji Polsce może być trudno korzystać w pełni z oferowanych nam funduszy pomocowych z UE, kóre jak  wiadomo wymagają w sporym stopniu współfinansowania, w tym z krajowego budżetu  – ostrzega Bujak.

Konsumenci, nauczeni doświadczeniem innych państw, które przyjmowały euro, mogą się też obawiać zaokrąglania cen do góry , przy zmianie waluty. Kłopot mają też właściciele kantorów, bo muszą się liczyć ze spadkiem obrotów. Cieszyć się zaś mogą turyści, bo jadąc do większości europejskich krajów nie będą musieli wymieniać pieniędzy.

Mateusz Ostrowski, Radio PiN 102 FM