Emerytury pójdą w górę
W Sejmie wielkie zamieszanie wokół zmiany przepisów emerytalnych. Zwykłe emerytury zapewne będą dzięki nim rosły w nieco większym stopniu. To zwiększy wydatki budżetowe raptem o kilkaset milionów złotych. Ale już planowane zmiany w emeryturach górniczych mogą budżet kosztować miliardy.
Sejm dyskutował w środę nad nowelizacją ustawy o rentach i emeryturach. Posłowie chcą trochę podnieść wskaźnik waloryzacji emerytur w zależności od wzrostu płac – maksymalnie o 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia (teraz zależy od tylko od inflacji). O ile konkretnie – to negocjowano by w Komisji Trójstronnej.
Podwyżka trochę większa
Większość klubów poparła w środę tę zmianę. Przeciwko była Platforma Obywatelska tłumacząc, że ciężko będzie z wyprzedzeniem wyliczyć, ile pieniędzy pochłonie waloryzacja. PO uważa też, że to parlament powinien decydować o wysokości emerytur, a nie Komisja Trójstronna.
Zasady waloryzacji zmieniono w ubiegłym roku za sprawą ówczesnego wicepremiera Jerzego Hausnera: świadczenia rosną dopiero wtedy, gdy inflacja dodana z kilku lat przekroczy 5 proc. Już wtedy posłowie, głównie z SdPl, twierdzili, że renciści i emeryci nie będą korzystać z dobrodziejstw wzrostu gospodarczego.
Na razie pewne jest, że waloryzacja w przyszłym roku będzie, bo zsumowana inflacja z lat 2004-2005 przekroczy 5 proc. Według obecnych zasad przeciętna emerytura – 1100 zł wzrosłaby o 55 zł (wyliczenia wiceminister polityki społecznej Agnieszki Chłoń-Domińczak).
Zdaniem ministra finansów Mirosława Gronickiego oznaczałoby to wydatek dla budżetu 6 mld zł w 2006 roku. Nowelizacja, nad którą właśnie pracuje Sejm, podniesie te wydatki o kolejne 100-300 mln zł. Emeryci dostaliby po kilka złotych dodatkowo.
Na razie nowelizacja trafiła znów do komisji sejmowych, ale sądząc z wypowiedzi klubów, wkrótce zostanie uchwalona przez Sejm.
Przywileje dla górników
Jednak prawdziwą bombą podłożoną pod budżet mogą okazać się emerytury górnicze. Komisja polityki społecznej w obecności licznej delegacji górników dała we wtorek zielone światło przedłużenia przywilejów górniczych, które miałyby wygasnąć w 2006 r. (rząd planował je przedłużyć, ale znacznie zawęzić krąg osób do nich uprawnionych; ostatecznie zdecydował się zostawić sprawę wcześniejszych emerytur dla osób pracujących w szczególnych warunkach nowemu rządowi). Projekt napisały związki i wniosły do Sejmu jako projekt obywatelski. Przywilejów ma być więcej, a grupa osób do nich uprawnionych bardzo szeroka.
Jeśli Sejm – zgodnie z rekomendacją komisji – uchwali te zmiany, to górnicy mieliby nawet dwukrotnie wyższe emerytury niż w innych zawodach, a zostawaliby emerytami już nawet w wieku 43 lat! To 22 lata poniżej „zwykłego” wieku emerytalnego (dla mężczyzn 65 lat).
Posłowie chcą bowiem, by górnik mógł przejść na emeryturę po 25 latach pracy (bez względu na wiek, czyli jeśli zaczął fedrować jako 18-latek, to może zakończyć pracę w wieku 43 lat) lub po osiągnięciu wieku 50 lub 55 lat.
Związkowcy – autorzy projektu – zadbali także o własne interesy: czas, w którym pełnią funkcje związkowe będzie się im liczył jak praca pod ziemią, podobnie osobom pracującym np. w urzędach górniczych i nadzorze.
Górnik, którego kopalnia zostanie zlikwidowana, dostałby pięcioletni bonus: nawet jeśli przez te pięć lat będzie np. sprzedawał pietruszkę, to ten czas będzie mu się liczył do emerytury tak, jakby pracował na dole.
Nie ma jak poseł z regionu
W podkomisji, która pracowała nad tymi rozwiązaniami, aktywni byli głównie posłowie ze Śląska. Jedyną posłanką, która w komisji głosowała przeciwko przywilejom dla górników, była Anna Bańkowska (SdPl). – Nie może być tak, że przyjdzie jedna grupa zawodowa, znajdzie posłów, którzy ich poprą i wyrwie dla siebie korzystne rozwiązania – tłumaczy Bańkowska.
Dodaje, że komisja dostała prawną ekspertyzę, z której wynika, że uprzywilejowanie górników, a tym samym gorsze traktowanie innych grup zawodowych, jest niezgodne z konstytucją. Jej zdaniem może to być dla marszałka Sejmu Włodzimierza Cimoszewicza powodem, by odmówić poddania tych przepisów pod głosowanie w Sejmie.
Na to, że marszałek wstrzyma prace nad projektem liczy resort polityki społecznej, który zamierza wysłać do Włodzimierza Cimoszewicza notatkę na temat skutków tej nowelizacji. Do chwili zamknięcia tego wydania „Gazety” nie udało nam się uzyskać opinii marszałka w tej sprawie.
– W 2007 r. nowelizacja będzie kosztowała budżet 1 mld zł, w 2008 – 4 mld zł, w 2009 – 6 mld zł, w 2010 – 7 mld zł, a w 2011 – 8 mld zł. To są dodatkowe wydatki, które musiałby ponieść budżet, ponieważ Fundusz Ubezpieczeń Społecznych nie dysponuje takimi środkami – podkreśla wiceminister Chłoń-Domińczak. Jej zdaniem może to opóźnić wejście Polski do strefy euro.
Wtóruje jej wiceminister finansów Grzegorz Stanisławski: – Ta ustawa jest bardzo niebezpieczna, jej skutki mogą okazać się bardzo groźne, zwłaszcza w latach 2007-2008, gdy Polska znajdzie się w ERM-II [obowiązkowa, dwuletnia poczekalnia przed wejściem do strefy euro, w czasie której trzeba udowodnić stabilność gospodarki i utrzymać kurs walutowy w wyznaczonym paśmie – red.]. Jeśli pojawią się kolejne ustawy generujące ekstrawydatki może się okazać, że nie jesteśmy w stanie utrzymać deficytu budżetowego na ścieżce uzgodnionej z Komisją Europejską.
Jego zdaniem „teraz każdy dodatkowy wydatek z budżetu powinien być oglądany przez lupę, a jego skutki analizowane w perspektywie co najmniej trzech lat”.
Ministerstwo Polityki Społecznej zwraca uwagę także na inny aspekt sprawy: przywileje dla górników mogą powstrzymać restrukturyzację górnictwa. Górnicy za wszelką cenę będą chcieli nadal pracować w górnictwie, a ich preferencyjne emerytury będą wymagały dodatkowej pomocy z budżetu państwa.
Rząd jest przeciwny także proponowanemu przedłużeniu do 2008 r. możliwości przechodzenia na wcześniejszą emeryturę dla wszystkich osób pracujących w tzw. szczególnych warunkach (prawo do wcześniejszych emerytur miało wygasnąć do końca 2006 r.).
Agata Nowakowska, Dominika Wielowieyska, Gazeta Wyborcza