Kto straci a kto zyska na wojnie z lichwą

 

Posłowie SLD i PiS postanowili wydać wojnę lichwie. Jeśli zwyciężą, z pewnością zdobędą wyborcze punkty jako obrońcy uciśnionych przez banki. Czy jednak zdają sobie sprawę, że skutki ich działań paradoksalnie mogą uderzyć w najuboższych?

 

Parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości złożyli w Sejmie projekt zmiany ustawy o kredycie konsumenckim ograniczający maksymalny poziom oprocentowania takiego kredytu. Rzeczywista roczna stopa oprocentowania nie mogłaby być wyższa niż 150 proc. odsetek ustawowych. Obecnie odsetki te wynoszą 12,25 proc. co wyznacza „sufit” dla banków na poziomie ok. 18,4 proc.

 

W efekcie nominalne oprocentowanie kredytu zaciąganego na rok przy prowizji 2 proc. nie mogłoby być wyższe niż 13 proc. Obecnie warunek ten spełniłyby jedynie kredyty odnawialne w kilku bankach. „Nad kreską” są praktycznie wszystkie kredyty gotówkowe, nie wspominając o kartach kredytowych.

 

Z podobną inicjatywą wystąpili także posłowie SLD. Chca, by oprocentowanie kredytów nie mogło być wyższe od odsetek ustawowych o więcej niż 1/3. Ma to zostać zapisane w kodeksie cywilnym. Projekt posłów Sojuszu trafił już pod obrady Sejmu.

 

Zdaniem Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych skutki wprowadzenia tego typu regulacji ostatecznie uderzą w… konsumentów. Według KPF, jeśli wejdą w życie:

  • znikną z rynku wszelkie usługi kierowane do konsumentów dających mniejszą pewność wykonania swoich zobowiązań, a zatem tych konsumentów o niskich lub niestałych dochodach i krótkiej historii kredytowej;

  • podniesione zostaną wymagania wobec wszystkich klientów, ubiegających się o kredyt

  • nastąpi rozwój „czarnego rynku” usług finansowych – usługi, które znikną z legalnego obrotu, oferowane będą przez nielegalnie działające podmioty, wykorzystujące bezwzględne potrzeby finansowe osób najuboższych, nie mogących spełnić wymogu całkowitej „pewności”, stawianego przez legalne instytucje finansowe
  • nastąpi redukcja osób zatrudnionych w przedsiębiorstwach, związanych z branżą kredytów konsumenckich i w efekcie spadek wpływów budżetowych.

Na poparacie swoich tez KPF udostępniło interesujące opracowanie przygotowane przez profesora Wojciecha Morawskiego z Katedry Historii Gospodarczej Szkoły Głównej Handlowej. Publikujemy je poniżej.

 

„Z historycznego punktu widzenia istniały dwa skrajne podejścia do lichwy. Z pierwszego, reprezentowanego przez tradycję kościelną, wynikał całkowity zakaz pobierania odsetek. W dawnych wiekach podejście takie było powszechne. Polska na ogół wyprzedzała inne państwa w znoszeniu tego typu ograniczeń. W 1569 roku dopuszczono stopę procentową w wysokości 8 proc., którą jednak dość powszechnie (i bezkarnie) przekraczano.

 

Karę za lichwę wprowadziła dopiero konstytucja sejmowa z 1775 roku. Drugie podejście, liberalne, oznaczało akceptację całkowitej swobody zawierania umów. W praktyce pomiędzy tymi skrajnościami funkcjonowały dwie teorie pośrednie. Pierwsza uzależniała pojęcie lichwy od przekroczenia ustawowo ustalonego oprocentowania, druga zakazywała „wyzysku dłużnika”. Ustawowe ograniczenia oprocentowania, dość powszechne w pierwszej połowie XIX wieku, były następnie znoszone.

 

Ustawodawstwo drugiej połowy XIX stulecia albo pozostawiało w tym zakresie swobodę, albo szło tropem „wyzysku dłużnika” i wymieniało sytuacje, w których zakazane było wykorzystywanie przymusowego położenia kredytobiorcy. Wadą takich rozwiązań była ich nieprecyzyjność i możliwość dowolnej interpretacji. Mimo to taki charakter miała ustawa austriacka z 1881 roku i niemiecki kodeks karny. Jedynie w Rosji funkcjonował, wprowadzony w 1903 roku zakaz pobierania odsetek wyższych niż 12 proc., ale sytuacja dłużnika też była tam brana pod uwagę.

 

W pierwszych latach II Rzeczypospolitej, w obliczu inflacji żadne ograniczenia w tej sferze nie były stosowane. Pierwsze poważniejsze próby ograniczenia oprocentowania kredytów były podjęte w czasie, gdy ministrem skarbu był Jerzy Michalski (1921-1922). Michalski widział w „drożyźnie kredytu” jak to wówczas nazywano, czynnik inflacjogenny i walkę z wysokim oprocentowaniem chciał włączyć do swojego programu stabilizacyjnego.  Sprawa ta stała się przedmiotem rozmów między ministrem a Związkiem Banków w Polsce.

 

Bankom prywatnym zależało wówczas na rozszerzeniu kredytu redyskontowego Polskiej Krajowej Kasy Pożyczkowej. Michalski gotów był im to obiecać w zamian za dobrowolne ograniczenie oprocentowania kredytów do 20 proc. Porozumienie funkcjonowało przez jakiś czas, póki hiperinflacja nie podważyła jego sensu. Była to pierwsza próba stworzenia przez rząd kartelu bankowego w celu obniżenia stóp procentowych.

 

Po stabilizacji walutowej w 1924 roku stopa procentowa utrzymywała się przez pewien czas na wysokim poziomie. Wynikało to z niedostatku kapitałów, przede wszystkim jednak z oczekiwań inflacyjnych i braku wiary w trwałość stabilizacji. W tej sytuacji rząd Władysława Grabskiego wprowadził regulację antylichwiarską w formie rozporządzenia prezydenta RP z 29 czerwca 1924 (DURP 1924 nr 56, p. 574).

 

Regulacja, która miała obowiązywać tylko rok, do 1 lipca 1925 roku, stanowiła, iż „nie wolno wymawiać sobie i pobierać w stosunkach kredytowych pieniężnych korzyści majątkowych w formie procentu lub jakiejkolwiek innej formie, przewyższających 24 proc. od sta rocznie w gotówce lub wartości”. Umowy o korzyści majątkowe, przekraczające tę granicę, były z mocy prawa nieważne. Sankcją był areszt do 4 tygodni i grzywna do 5 tys. złotych. Rozporządzenie reglamentowało zatem stopę procentową, choćby nie było to połączone z jakimś szczególnym wyzyskiem dłużnika.

 

W 1925 roku przedłużono okres obowiązywania reglamentacji, toteż obowiązywała ona do końca istnienia II Rzeczypospolitej. Zmieniał się tylko poziom dozwolonych odsetek: lipiec 1924 – 24 proc., lipiec 1926 – 18 proc., wrzesień 1926 – 16 proc.,

grudzień 1926 – 15 proc., marzec 1927 – 14 proc., kwiecień 1927 – 13 proc., maj 1927 – 12 proc., kwiecień 1929 – 13 proc., listopad 1919 – 12 proc., lipiec 1930 – 11 proc., listopad 1932 – 9,5 proc. i tak już do końca.

 

Kolejnym krokiem rządu w walce o obniżanie oprocentowania było utworzenie w grudniu 1926 roku Kartelu Depozytowego Banków Warszawskich. Kartel był porozumieniem banków komercyjnych z ministrem skarbu. Banki zgodziły na ustalenie maksymalnego oprocentowania wkładów, zarówno a vista, jak i terminowych, minister zaś w zamian obiecał obniżenie poziomu oprocentowania w bankach państwowych o 2 proc. poniżej ustalonego w bankach prywatnych. Porozumienie było wycinkowe. Dotyczyło tylko oprocentowania wkładów i tylko w bankach stołecznych. Taki zakres umowy okazał się jednak wystarczający i określał wzajemne stosunki między bankowością prywatną i państwową w następnych latach. Z czasem zagrażać mu zaczęły dopiero Komunalne Kasy Oszczędności, które pozostawały zarówno poza kartelem, jak i poza zasięgiem władzy ministra nie czuły się zobowiązane do przestrzegania ustalonych reguł.

 

W okresie międzywojennym nie istniało żadne ustawodawstwo antylichwiarskie w Wielkiej Brytanii, we Włoszech, w Hiszpanii, Portugalii, Danii, Szwecji i Norwegii. Na Węgrzech i w większości kantonów Szwajcarii karano lichwę, ale bez określania granicy stopy procentowej. We Francji i kilku innych krajach istniało ustawowe ograniczenie oprocentowania.

           

Waga argumentów, przytaczanych przez zwolenników obniżenia stopy procentowej była oczywista, nie wydaje się jednak, by wybrane metody (ustawodawstwo antylichwiarskie i kartel depozytowy) były najszczęśliwsze. Pamiętamy, że Grabski wprowadzając regulację z 1924 roku, traktował ją jako rozwiązanie przejściowe, na jeden rok.

 

Kapitał optymalizuje dwa czynniki: zysk i ryzyko. Oznacza to tyle, iż jest on gotów zaangażować się tam, gdzie jest bezpiecznie, godząc się na niższy zysk lub tam, gdzie jest niebezpiecznie, ale w zamian za wyższy zysk. II Rzeczpospolita postrzegania była jako rynek niebezpieczny, a równocześnie ubogi w kapitał. Rynek taki powinien być bardziej liberalny od rynków bezpiecznych, gdyż musi on przyciągnąć kapitał. Na dłuższą metę jedynym skutecznym sposobem obniżenia oprocentowania jest nasycenie rynku kapitałem. Limitując oprocentowanie utrudniano osiągnięcie tego celu i wcale nie działano na rzecz zmniejszenia oprocentowania w dłuższej perspektywie. Ponoszono natomiast w związku z tym bardzo konkretne straty:

 

Reglamentacja powodowała, że kredyt stawał się dobrem trudno dostępnym, przy czym o dostępności do niego nie decydowały względy ekonomiczne ale inne, np. polityczne, towarzyskie lub korupcyjne. Była to więc klasyczna sytuacja korupcjogenna. Zawsze byli tacy, którym właśnie o to chodziło i oni „w trosce o najbiedniejszych” forsowali podobne rozwiązania. Nawiasem mówiąc doliczenie kosztów korupcji decydentów do kosztów kredytu powodowało, że nie był on wcale taki tani, jak sobie to wyobrażał ustawodawca.

 

Realny kredyt przeszedł do szarej strefy, gdzie nie był niczym regulowany. Podczas wielkiego kryzysu, kiedy rząd zdecydował się na przeprowadzenie akcji oddłużeniowej w rolnictwie okazało się, że nie obejmuje ona najuboższych, ci bowiem zadłużeni byli całkiem nieformalnie u nielegalnych lichwiarzy. Dodatkowo jeszcze lichwiarze musieli mieć możliwości wyegzekwowania swych należności metodami pozaprawnymi, co musiało sprzyjać rozwojowi przestępczości.”