Twoje zdrowie w Unii Europejskiej
Odliczanie rozpoczęte, szampan się mrozi a media każdego dnia przynoszą nowe informacje o naszym „życiu po Unii”. Wiele jednak spraw ciągle pozostaje nie do końca wyjaśnionych, wśród nich sprawa kosztów naszego leczenia w Unii. Czy na pewno za udzieloną pomoc medyczną w Niemczech czy we Francji nie zapłacimy ani grosza z własnej kieszeni? Czy polisy ubezpieczeniowe na zagraniczny wyjazd przestaną być już potrzebne?
Jeden z filarów dzisiejszej Wspólnoty Europejskiej, Traktat Rzymski, już niemal pół wieku temu położył podwaliny pod dzisiejszy kształt Europy wskazując wśród wielu innych swobód na swobodę przepływu osób jako warunek pełnej integracji państw członkowskich. Żeby jednak owa swoboda była pełną, towarzyszyć jej musi gwarancja szeregu usług dla osób przemieszczających się w ramach państw członków Unii, w tym możliwość korzystania z nieodpłatnej opieki medycznej. Począwszy już od 1 maja również nasi rodacy podróżujący po państwach Unii na tej właśnie zasadzie uprawnieni będą do korzystania z bezpłatnego leczenia w państwie pobytu, a za leczenie zapłaci Narodowy Fundusz Zdrowia.
Jednak należy wyraźnie zdefiniować, na jakich zasadach pomoc ta będzie udzielana, bo przyszłość wcale nie jest tak kolorowa. Tymczasem polskie media jak do tej pory wydają się iść w kierunku wyraźnego uproszczenia tej istotnej materii kreując hurraoptymistyczny „pomajowy” scenariusz. Bez skrupułów piszą więc o łatwości dostępu do opieki lekarskiej poza granicami Polski a tytuły mówią wręcz o „wędrującym prawie do leczenia” czy też nawet o „drukach na bezpłatne leczenie” (sic!).
Nie mam nic przeciwko optymizmowi, nawet w skali hurraoptymistycznej, źle jednak, jeśli ów optymizm graniczy z wprowadzaniem w błąd. Przeciętny Kowalski po lekturze polskich dzienników może odnieść wrażenie, że po 1 maja, już przecież jako pełnoprawny Europejczyk będzie bez przeszkód mógł udać się na bezpłatne leczenie do Berlina, Brukseli czy Paryża a rachunek za jego leczenie opłaci NFZ. Takie stawianie sprawy może skutkować tym, że Polacy przestaną się ubezpieczać na zagraniczne wyjazdy. Ta z kolei praktyka może szybko obrócić się przeciwko nim.
W punktach poniżej przedstawiam obiektywny obraz sytuacji, z jaką będziemy mieli do czynienia kiedy już staniemy się jednym z 25 państw członkowskich rozszerzonej Unii.
Co za darmo?
Jeśli komuś wydaje się, że po 1 maja będzie mógł udać się bez przeszkód na planowaną operację wrzodów do wujka pod Monachium czy też za państwowe pieniądze wyleczyć wreszcie zęby w którymś z państw Skandynawskich to grubo się myli. Opieką medyczną zostaną otoczeni jedynie ci, którzy naprawdę jej potrzebują z powodu nagłego zachorowania czy urazu. Udanie się na planowane leczenie tak jak do tej pory wymagać będzie uprzedniej zgody NFZ.
Przede wszystkim – zakres geograficzny.
Nie należy zapominać, że bezpłatne leczenie przysługiwać nam będzie tylko w Unii Europejskiej, lub bardziej precyzyjnie w tzw. Europejskim Obszarze Gospodarczym (EEA – European Economic Area), a więc również w państwach takich jak Szwajcaria. Z kolei przy wyjeździe do innych krajów, w tym nawet basenu Morza Śródziemnego takich jak Egipt czy Tunezja prawo do bezpłatnego leczenia nie przysługuje.
Tylko placówki publiczne.
Prawo do bezpłatnej opieki lekarskiej, tak jak w Polsce, przysługiwać będzie oczywiście jedynie w placówkach publicznych a nie prywatnych. A trzeba wiedzieć, że publiczna służba zdrowia w wielu krajach pozostawia wiele do życzenia, nawet dla rodaków przyzwyczajonych do spartańskich warunków i czasu oczekiwania na usługę. Turysta może więc liczyć na długie kolejki w Grecji czy też kilkutygodniowy okres oczekiwania na przyjęcie przez okulistę w Wielkiej Brytanii. Co więcej – w niektórych rejonach najbardziej obleganych przez turystów placówek służby publicznej po prostu nie ma lub oddalone są o kilkadziesiąt kilometrów. Za to istnieje sieć prywatnych gabinetów, przychodni czy klinik, w których turysta bez gotówki lub bez polisy ubezpieczeniowej gwarantującej pokrycie kosztów leczenia nie jest mile widzianym gościem.
Co kraj to obyczaj.
Każde państwo Unii samodzielnie ustala swój tzw. koszyk świadczeń. Leczeni będziemy więc na zasadach jakie obowiązują tamtejszych obywateli. Może okazać się też, że przyjdzie nam ponieść część kosztów w swój ciężar bez możliwości odzyskania ich od naszego NFZ-u, bo na takich właśnie zasadach funkcjonuje system powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych w danym kraju. Zakres gwarantowanych świadczeń medycznych obejmie tzw. świadczenia niezbędnie konieczne (na skutek urazu lub nagłego zachorowania) a od 1 czerwca 2004 r. także świadczenia niezbędne do kontynuowania pobytu w danym kraju.
Zamiast legitymacji ubezpieczeniowej – formularz typu E.
Dowodem i potwierdzeniem naszego ubezpieczenia w kraju pochodzenia będzie specjalny formularz dostępny w regionalnych oddziałach Narodowego Funduszu Zdrowia. Obecnie trwają prace nad jego treścią, ponieważ musi być on spójny (zarówno w formie i treści) z formularzami dotychczas funkcjonującymi w Europie. Przed wyjazdem należy więc zaopatrzyć się we właściwy z nich. Najbardziej znanym w Europie jest ten o numerze E111, przeznaczony dla osób wyjeżdżających w celach turystycznych. Studenci wyjeżdżający na dłuższy pobyt potrzebować będą formularza E128 (uprawniającego do szerszego zakresu świadczeń), a podejmujący pracę – E106.
Biurokratyczne schody.
Po przyjeździe do danego kraju (oprócz krajów Skandynawskich, Hiszpanii i Holandii gdzie formalności te nie są konieczne) należy zarejestrować swój dokument typu E w instytucji ubezpieczenia zdrowotnego, czyli odpowiedniku naszego NFZ-u. Ta dodatkowa trudność może oznaczać konieczność spędzenia kilku godzin na załatwianiu formalności w biurze instytucji ubezpieczenia zdrowotnego zamiast pluskania się w morzu czy w basenie. Przy krótkich, kilkudniowych pobytach ewidentnie to gra nie warta świeczki. Wymóg rejestracji formularza ma zniknąć po 1 czerwca – wówczas wystarczyć ma okazanie go personelowi medycznemu w placówce, w której zamierzamy skorzystać z pomocy medyka.
Koszty transportu do kraju po leczeniu.
Przepisy unijne nie regulują kwestii transportu międzynarodowego, (np. po zakończeniu leczenia) co może być nie lada problemem, jeśli ze wskazań lekarskich wynika, że chory musi wracać do Polski środkiem transportu sanitarnego – na noszach w samolocie lub nawet ambulansem. Tak więc choremu (lub jego rodzinie) przyjdzie wyłożyć pieniądze z własnej kieszeni. Pamiętając, że transport taki może kosztować nawet kilka lub kilkanaście tysięcy euro, może się to okazać po prostu niemożliwe. I raczej nie ma co liczyć na większą pomoc ze strony polskich konsulatów, które same dysponują bardzo skromnymi środkami na pomoc w tego typu przypadkach. Obawiam się, iż nawet gdyby miało dojść do zmian w tym zakresie, transport międzynarodowy może zostać zdefiniowany jako transport jedynie do granicy kraju pochodzenia. Pomijając sprawę kosztów, kwestia obsługi logistycznej procesu przygotowania takiego transportu również nie jest sprawą bagatelną i łatwą.
Assistance nie wliczone.
Jest już pewna grupa turystów, która nie wyobraża sobie wyjazdu za granicę nie wykupiwszy uprzednio pakietu ubezpieczeń assistance, czyli wszelkich świadczeń, jakich można oczekiwać od ubezpieczyciela w nagłych przypadkach, kiedy popadniemy w tarapaty. Powszechne ubezpieczenia zdrowotne i formularz E111 ich nie gwarantują, ponieważ zwykle świadczenia te nie mają wiele wspólnego z medycyną. Wybierając E111 zamiast polisy assistance pozbawiamy się szeregu przydatnych usług, począwszy od możliwości korzystania z całodobowej linii telefonicznej w języku polskim gwarantowanej przez ubezpieczyciela, poprzez zapewnienie kontynuacji podróży, możliwości skorzystania z pożyczki czy ochrony prawnej a kończąc właśnie na transporcie sanitarnym.
Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek.
W Unii, gdzie formularze typu E (i najbardziej z nich znany E111) funkcjonują już od dawna, powszechnym zwyczajem jest korzystanie zarówno z nich jednak przy jednoczesnym wykupieniu polisy turystycznej. Wynika to w dużym stopniu z komplementarności obu systemów. Bo jedynie zaopatrzywszy się zarówno w formularz E111 jak i dobrą polisę turystyczną możemy mieć gwarancję pełnej ochrony na wypadek nieszczęśliwych zdarzeń, które w przeciwnym razie mogą nam zakłócić zasłużony wakacyjny wypoczynek.
Biorąc pod uwagę powyższe uwagi, nie opłaca się rezygnować z polisy na wakacje, tym bardziej, że ceny tychże polis ciągle są bardzo atrakcyjne w porównaniu do zakresu świadczeń, jakie gwarantują. Trzydzieści czy nawet pięćdziesiąt kilka złotych wydane na dobrą polisę może okazać się inwestycją, dzięki której unikniemy wydatku o wiele bardziej poważniejszych kwot a nasz urlop nie zamieni się w koszmar.