W 2007 roku jeszcze 80 spółek może wejść na giełdę
Ten rok może przynieść rekord pod względem liczby pierwszych publicznych ofert na giełdzie. Ich wartość to nawet 10 mld zł.
Gdy w grudniu 2006 r. Ludwik Sobolewski, prezes warszawskiej giełdy, mówił, że w najbliższych 12 miesiącach spodziewa się 60 debiutów giełdowych, dziennikarze z niedowierzaniem przecierali oczy.
– Liczymy, że zadebiutuje od ośmiu do dziesięciu spółek Skarbu Państwa, sześć do ośmiu firm z zagranicy i tyle samo w drodze migracji z CeTO. Poza tym na rynek trafi około 30 od początku prywatnych firm polskich – mówił prezes.
Do końca marca na parkiecie zadebiutowały akcje 12 firm, w tym dziewięciu, które przeprowadziły pierwszą ofertę publiczną (tzw. IPO). Na debiut czekają jeszcze cztery spółki, których IPO właśnie się skończyło lub jeszcze trwa. Z informacji płynących z Komisji Nadzoru Finansowego, domów maklerskich i samych spółek wynika, że na ten rok szykuje się kolejne 70–80 IPO.
Kilka dużych ofert
Tak jak w poprzednich latach dominować będą niewielkie, warte kilkadziesiąt milionów złotych, oferty akcji prywatnych spółek. IPO, których wartość może iść w setki milionów złotych, będzie niewiele.
Największe planowane na ten rok pierwsze publiczne oferty zamierzają przeprowadzić J.W. Construction i Pol-Aqua (budownictwo), Cyfrowy Polsat (media), Petrolinvest (przemysł wydobywczy), J&S Energy (energetyka), Multikino (media).
Wśród firm państwowych największa może być sprzedaż akcji PLL LOT (około 700 mln zł), ale ta oferta, podobnie jak inne, w których na rynek mają trafić akcje spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa, ciągle stoi pod znakiem zapytania. Idącą w setki milionów złotych może mieć też IPO Zakładów Azotowych Tarnów. Planowane jest, że w ofercie znajdą się zarówno akcje nowej emisji (pieniądze trafią do spółki na inwestycje), jak i papiery należące do państwa.
– Większym spółkom łatwiej jest zainteresować inwestorów finansowych, co jest ważnym czynnikiem wpływającym na sukces oferty – zauważa Tomasz Witczak, dyrektor zarządzający w UniCredit Markets & Investment Banking.
Nie za każdą cenę
Póki trwa hossa na rynku wtórnym, a perspektywy gospodarki są dobre, trudno oczekiwać, by w IPO akcje sprzedawane były tanio. Cena emisyjna powinna jednak dawać szansę na zarobek na rynku wtórnym.
– Akcje sprzedaje się za taką cenę, by zgłoszone podczas budowania księgi popytu zainteresowanie było większe od podaży. To daje szansę na wzrost kursu na giełdzie – mówi Tomasz Witczak.
– Najważniejsze, aby znaleźć zdrowy kompromis pomiędzy oczekiwaniami spółki i inwestorów. Gdy są one istotnie rozbieżne, oferta zwykle kończy się fiaskiem. Może się bowiem okazać, że inwestorzy nie wierzą w plany spółki, choć te plany mogą okazać się realne – dodaje dyrektor Witczak.
Analitycy zgodnie twierdzą, że na giełdzie, a więc także w IPO, akcje warto kupować, gdy ich aktualna cena jest co najmniej o 15 proc. niższa niż wartość wynikająca z analizy fundamentalnej i porównawczej. W przypadku wielu IPO oferta jest tak skonstruowana, że inwestorzy indywidualni, składając zlecenie, decydują się na zakup akcji po dowolnej cenie zawartej w tzw. widełkach ceny emisyjnej. W takich sytuacjach należy przyjmować, że oferta jest atrakcyjna i warto w niej kupować akcje, gdy maksymalna cena emisyjna jest o co najmniej 15 proc. niższa od wyceny dokonanej przez analityków.
W przeszłości z reguły atrakcyjne cenowo były oferty spółek Skarbu Państwa.
Selekcja w czasie bessy
– W czasie hossy dobra koniunktura jest czynnikiem mającym najczęściej decydujący wpływ na wysoki popyt na akcje w pierwotnych ofertach. Podczas gorszej koniunktury inwestorzy większą wagę przykładają do fundamentów spółki i zdecydowanie ostrożniej podchodzą do nowych inwestycji. Wówczas znaczenia nabiera branża, w której działa spółka, osiągane wyniki i przekonywająca strategia rozwoju – zauważa Radosław Olszewski, prezes Domu Maklerskiego BOŚ.
– W IPO warto przede wszystkim kupować akcje firm, których działalność jest związana z boomem w budownictwie mieszkaniowym, czyli np. spółek oferujących materiały do wykańczania mieszkań, a także sprzęt do ich wyposażania – mówi Michał Marczak, szef analityków DI BRE Banku.
Jego zdaniem interesujące dla inwestorów mogą być też małe firmy IT z własnym produktem.
– Ciekawą ofertą mogą być akcje spółek zajmujących się e-handlem. Ten kanał sprzedaży staje się coraz popularniejszy – mówi Marczak.
Podejmując decyzję o kupowaniu akcji w IPO, warto zwrócić uwagę – o ile jest to tylko możliwe – na to, jaką opinię firma ma w branży oraz wśród klientów i dostawców.
Uwaga na redukcje
Od wielu miesięcy IPO jest dla inwestorów indywidualnych swoistym rodzajem hazardu. Ze względu na trwającą na rynku wtórnym hossę zdecydowana większość ofert kończy się olbrzymią nadsubskrypcją i zamówienia są redukowane. Aby kupić tyle akcji, ile się chce, trzeba posiłkować się kredytem. A to podraża koszty zakupu akcji, bo trzeba zapłacić odsetki od pożyczonych pieniędzy.
Redukcje zleceń kupna złożonych w IPO z reguły przekraczają 95 proc., ale czasami, np. tak jak w przypadku Seko – gdy nie dopiszą duzi inwestorzy, są mniejsze i inwestorzy kupują zdecydowanie więcej akcji, niż planowali. Aby spłacić kredyt i odsetki, szybko muszą sprzedawać akcje. W efekcie debiut nie jest udany, a przez jakiś czas po pierwszym notowaniu kurs jest poniżej ceny emisyjnej.
Tomasz Świderek, Gazeta Prawna