Balonowe inwestycje
Bańka spekulacyjna może powstać na każdym rynku. Choć takie historie się powtarzają, uczestnicy rynku za każdym razem łudzą się, że mają do czynienia z niespotykanym jeszcze zjawiskiem, na którym mogą sporo zarobić. Do krachów doprowadzają niekiedy poprzedzające je boomy i ludzka natura. Chciwość wygrywa wówczas ze strachem i zaślepia inwestorów.
Zjawisko bańki spekulacyjnej charakteryzuje się tym, że towar, który podlega spekulacji drożeje w sposób absolutnie irracjonalny. Cena towaru sięga wówczas poziomów niewyobrażalnych. Problemem jest jednak to, że w trakcie tworzenia się tego fenomenu większość ludzi uważa, że cena (jakakolwiek by nie była) jest uzasadniona i będzie nadal rosła. Olbrzymia większość ekspertów i analityków zachęca do kupna takiego towaru, odsądzając od czci i wiary każdego, kto ośmieliłby się mieć odrębne zdanie, a w dyskusjach króluje stwierdzenie „teraz będzie inaczej”. To stwierdzenie ma przekonać niedowiarków, przypominających inne znane w historii przypadki balonów spekulacyjnych, że mają do czynienia z całkiem nowym, nieznanym zjawiskiem.
Jeszcze korekta czy już krach?
Jeśli ceny towaru rosną przez odpowiednio długi czas (mogą być to tygodnie, ale równie dobrze i lata), to coraz więcej ludzi pożąda danego towaru, najczęściej nie z powodu jego cech wewnętrznych, a jedynie dlatego, że chcą oni w przyszłości sprzedać go z zyskiem. Oczywiste jest, że po pewnym czasie następuje nasycenie towarem. Pierwsi sprzedający mają problemy ze zbyciem go z zyskiem i zaczyna narastać niepokój, który przeradza się w paniczną wyprzedaż, czyli krach. W wyniku takiej wyprzedaży ceny wracają do poziomu sprzed krachu, a często spadają nadal. Kto zdążył sprzedać, ten zarobił, a kto się spóźnił, może stracić majątek. Dlatego też krachy cechują się o wiele większą dynamiką niż tworzące się balony spekulacyjne.
Dla większości ludzi strach jest mocniejszym stymulatorem niż chciwość. Problem pojawi się jednak w momencie, kiedy wprowadzimy pojęcie korekty. Nie każdy spadek wartości jest bowiem krachem. Przyjmuje się, że korekta to spadek wartości towaru o około 10 do 20 proc. Po korekcie cena znowu rośnie i dosyć szybko wraca do poziomu sprzed korekty. Widać, jak trudno jest w czasie trwania spadków odróżnić korektę od krachu. Można zaproponować definicję, zgodnie z którą krach jest szybką (w porównaniu do czasu budowania bańki), dużą (większą niż 20 proc.) utratą wartości towaru, który po krachu nigdy, albo dopiero po wielu latach, powraca do ceny sprzed załamania. Oczywiście definicji może być dużo więcej, ale z pewnością, jeśli będziemy obserwowali krach, będziemy wiedzieli, że mamy z nim do czynienia. Cechuje się on bowiem taką gwałtownością i takimi emocjami, że trudno pomylić go z korektą.
Kosztowne tulipany
Dla zrozumienia mechanizmu warto prześledzić, jak rozwijały się najbardziej znane w historii balony spekulacyjne, których nieuniknionym skutkiem był oczywiście krach. Pierwszym, najbardziej znanym przejawem takiego zjawiska była słynna „tulipomania”. Historia „tulipomanii” pokazuje, w sposób prawie doskonały, jak wolno rozwija się i jak szybko pęka balon spekulacyjny. Tulipany dotarły do Holandii z turcji w końcu XVI wieku. Spodobały się tak bardzo, że prawie wszyscy Holendrzy starali się wyhodować rzadkie odmiany tych kwiatów. Stawały się one symbolem statusu posiadacza, a ich cebulki kosztowały z każdym rokiem więcej.
Po prawie 25 latach doszło do tego, że pojedyncza cebulka sławnej odmiany tulipana mogła kosztować nawet 1000 florenów (średni, roczny przychód holendra wynosił wówczas 150 florenów). Podobno dobry handlarz cebulkami mógł zarobić 6 000 florenów miesięcznie. Do 1635 r. cena wzrosła już do 2 500 florenów (tona masła kosztowała wówczas około 100 florenów). Do 1636 r. cebulkami handlowano już na giełdach. Wprowadzono nawet narzędzia inwestycyjne zbliżone do kontraktów – sprzedawano cebulki, które dopiero miały zostać wyhodowane. W 1637 r. tulipanowy rynek załamał się i wszyscy chcieli sprzedać posiadane kwiaty. Ceny spadły o ponad 90 proc., a olbrzymia część społeczeństwa została zrujnowana.
Warto zauważyć, jak długo budowana była bańka spekulacyjna, a jak szybko pękła – w warunkach szybkiej komunikacji i elektronicznych transferów trwa to o wiele szybciej.
Bańka Morza Południowego
Mniej znany przykład źle kończącej się spekulacji nazwany jest bańką Morza Południowego. Jej wynikiem była przecena akcji South Sea Company (SSC), która za wyemitowane akcje kupiła w 1711 r. od rządu angielskiego prawa do wszelkiego handlu na morzach południowych. Uważane było to za tak doskonałą inwestycję, że pierwsze akcje rozeszły się w oka mgnieniu. SSC była zarządzana przez niedoświadczony w handlu, ale za to bardzo dobry propagandowo zarząd. Jego członkowie potrafili przekonać publikę, że spółka przynosi kolosalne zyski. Kolejne emisje akcji rozchodziły się więc na pniu. W 1720 r. zarząd sprzedał swoje akcje, widząc, że są one niezwykle przewartościowane, a kiedy ta informacja dotarła do reszty akcjonariuszy, wszyscy chcieli się ich pozbyć, co szybko sprowadziło cenę z 1000 funtów do zera.
W tym samym okresie we Francji karierę robiła Mississippi Company (MP). Powołana została przez Johna Lawa, którego ideą była zmiana systemu monetarnego z opartego na złocie i srebrze na papierową walutę. Idea ciekawa, ale chyba zbyt ciekawa, bo bardzo szybko wartość akcji firmy przekroczyła 80 razy wartość całego złota i srebra we Francji. Upadek SSC obudził posiadaczy MP, która też błyskawicznie upadła. Można powiedzieć, że te dwa przypadki zostały w XX wieku twórczo rozwinięte przez zarządy uprawiające kreatywną księgowość. Najbardziej znane to z pewnością Enron i WorldCom.
Boom i natura ludzka
Najbardziej spektakularne bańki spekulacyjne i krachy miały miejsce w USA. Wstępem do najsłynniejszego krachu z 1929 r., który poprzedził Wielką Depresję, było szaleństwo na rynku nieruchomości na Florydzie w 1926 r. Właśnie tam zaczęło się osiedlać wielu szybko wzbogaconych w latach 20. XX wieku Amerykanów. Ceny gruntów i domów rosły błyskawicznie. Zdarzały się przypadki wzrostu wartości o ponad 100 proc. to oczywiście musiało przyciągnąć spekulantów, co z kolei w wywołało jeszcze szybszy wzrost cen. Nieruchomości potrafiły w ciągu roku podrożeć nawet pięciokrotnie. W końcu spekulanci zaczęli realizować zyski, co wywołało panikę i w ciągu roku wszystko wróciło do stanu normalnego.
Nie nauczyło to niczego Amerykanów przekonanych w tamtym okresie, że można się błyskawicznie wzbogacić. I rzeczywiście, od roku 1924 do 1929 Indeks Dow Jones Industrial Average wzrósł z około 90 do 381 pkt – czyli o 220 proc. Pomagała w tym wzroście nowa technologia: radio. Czy czegoś to nie przypomina? Doprowadziło to w końcu do wydarzeń z jesieni 1929 r. ekonomiści do dzisiaj dyskutują nad przyczynami ówczesnego krachu. Jedni mówią o błędnej polityce monetarnej, inni o nierównowadze gospodarczo-finansowej, która powstała w latach boomu gospodarczego. Będą jeszcze długo dyskutowali, ale pewne jest, że do krachu doprowadził poprzedzający go boom oraz natura ludzka. Chciwość wygrała ze strachem i zaślepiła inwestorów. Od połowy października do połowy listopada indeks DJIA stracił więcej niż 40 proc. I na tym nie koniec, bo do lipca 1932 r. spadł do 40 pkt – czyli o 90 proc. od szczytu. W tym czasie trwała też recesja, zwana Wielką Depresją. Do poziomu sprzed krachu Indeks Dow Jones wrócił dopiero po 25 latach.
Cudowna Japonia
Bliższe nam są krachy na Wall Street w roku 1987 i 2000 oraz przeróżne kryzysy występujące pod koniec XX w. (azjatycki, brazylijski, rosyjski). Krach w 1987 r. wynikał nie tylko z chciwości, ale i z utraty zaufania do Wall Street. Poza tym media wykreowały pojęcie „nowej gospodarki” (powróciło w końcu wieku, kiedy internet stał się ulubieńcem mediów), polegające na szybkim wzroście firm w wyniku przejęć i fuzji. Problem jednak w tym, że mimo największego w historii jednodniowego spadku indeksu DJIA (19 października spadł o 22,6 proc.) powrót do poziomu sprzed tego załamania nastąpił już po półtora roku, a potem indeks nadal rósł. nie był to więc klasyczny krach, a raczej gwałtowna korekta.
Podobnie było z kryzysami w kolejnych krajach rozwijających się. Prawdziwy krach, tyle że nie tak spektakularny, bo mocno rozciągnięty w czasie, miał miejsce w Japonii. Po wojnie ten kraj szybko nabierał sił, a w latach 70. XX w. wielu inwestorów uwierzyło, że Japonia jest tym krajem, gdzie połączenie działań państwa i biznesu daje wręcz cudowne efekty. Wśród graczy giełdowych syndrom amerykańskich lat 20. znalazł wierne odbicie właśnie w Japonii. Nic dziwnego, skoro od 1970 r., kiedy to można umownie mówić o szaleńczym rozpoczęciu hossy, przez 30 lat indeks Nikkei zyskał 1800 proc.
Kara za taką przesadę była dotkliwa. W latach 1990 – 2003 indeks spadł o 80 proc., cofając się do poziomu z 1982 r. Od 2003 r. w Japonii trwa hossa, ale Nikkei jest ciągle 60 proc. poniżej szczytu. Podobny, ale nieco szybszy był krach przełomu wieków. Indeksy wszędzie mocno spadły, ale najbardziej widowiskowy był amerykański indeks wysokich technologii NASDAQ. Euforyczna faza hossy trwała tam od początku lat 90. do marca 2000 r., a indeks wzrósł o ponad 1000 proc. Gracze wierzyli, a media i analitycy utwierdzali ich w tym przekonaniu, że „nowa gospodarka”, oparta na internecie, przyniesie oszałamiające zyski. Ceny wszystkich spółek sektora „dotcom” (internetowych) rosły z niewiarygodną szybkością. nie miało znaczenia to czy przynoszą (lub mogą przynieść) zyski. Wynik był łatwy do przewidzenia.
Piotr Kuczyński, WGI Dom Maklerski