Banki biją się o lokaty mimo niskich stóp

Średnie oprocentowanie lokat bankowych nie przekracza 3,5 proc. rocznie. Ale jest kilka banków, w których można ulokować pieniądze nawet na 4,5-5 proc. Banki dopłacają do interesu, by przyciągnąć nasze zaskórniaki.

Stopy procentowe są najniższe w historii, ale bankowy bój o lokaty trwa w najlepsze. W piątek grecki EFG Polbank, który jest „nowa siłą” na polskim rynku (pierwszą placówkę otworzył dwa miesiące temu), ogłosił podwyżkę oprocentowania. Na Koncie Samooszczędzającym klienci dostaną teraz aż 4,5 proc. odsetek. To prawie 2 proc. więcej, niż płacą za roczną lokatę największe banki – Pekao czy państwowy PKO BP.

Polbank rzucił rękawicę dotychczasowemu liderowi w walce o lokaty – ING Bankowi Śląskiemu. Ten w reklamach z Markiem Kondratem w roli głównej ostro promuje swoje Otwarte Konto Oszczędnościowe (OKO), obiecując nawet 5-proc. zysk. Przed promocją oprocentowanie wynosiło tylko 3,25 proc. Co prawda dodatkowe 1,75 proc. będzie naliczane tylko do 23 czerwca, ale wcześniej podobne promocje ING odnosiły sukces. W ciągu ostatniego roku wartość pieniędzy zgromadzonych na OKO wzrosła z 8,7 do 13,3 mld zł.

Ekstrawysokie odsetki można też wytargować w Banku Millennium, który pół roku temu wprowadził internetowe aukcje lokat. Klienci sami deklarują, na jaki procent są gotowi złożyć w banku pieniądze. Wygrywają ci najmniej „chciwi”, ale wynegocjowane oprocentowanie i tak jest znacznie wyższe od rynkowego. W ostatniej aukcji, zakończonej 18 maja, wyniosło średnio aż 4,8 proc. Niestety, na aukcjach dostępne są wyłącznie krótkie lokaty 15-dniowe. Ale ziarnko do ziarnka…

Banki, które oferują oprocentowanie rzędu 4,5 czy 5 proc. rocznie, sporo dopłacają do interesu. Te same pieniądze mogłyby taniej „kupić” na tzw. rynku międzybankowym (czyli od innych banków). Obecnie stopa WIBOR 3M, czyli średnia cena złotówek sprzedawanych i kupowanych przez banki, wynosi 4,15 proc.

Dlaczego banki przepłacają? Prezes ING Brunon Bartkiewicz twierdzi, że chodzi o pozyskiwanie klientów. – Duża część osób, które udaje nam się przyciągnąć atrakcyjnymi lokatami, zakłada w ING konto osobiste lub staje się klientami naszych funduszy inwestycyjnych – mówi Bartkiewicz. Stały klient to dla każdego banku żyła złota – płaci prowizje, można mu oferować karty kredytowe, debety czy ubezpieczenia.

Banki, oferując wysoko oprocentowane lokaty, przygotowują się na wieloletni boom kredytowy. Zadłużenie Polaków rośnie o kilkanaście miliardów złotych rocznie. Tylko w pierwszym kwartale banki udzieliły kredytów hipotecznych za 7 mld zł. Wartość depozytów zgromadzonych w bankach jest o wiele większa (ponad 200 mld zł), ale stoi w miejscu. Na dodatek coraz więcej pieniędzy podbierają bankom fundusze inwestycyjne (od początku roku Polacy wpłacili do nich 10 mld zł).

Jeśli tak dalej pójdzie, to za kilka lat niektórym bankom może zacząć brakować pieniędzy na nowe kredyty. Już teraz budują więc lojalną grupę klientów, licząc na to, że będzie to w przyszłości niezawodne źródło pozyskiwania lokat.

Boom kredytowy widzą prezesi wszystkich banków, ale nie wszyscy popierają dopłacanie do lokat. Sporo banków kusi wysoko oprocentowanymi lokatami powiązanymi z funduszem inwestycyjnym. Najmocniej promuje je w reklamach telewizyjnych Citibank i Kredyt Bank. Pierwszy zapłaci za taką lokatę 6 proc., drugi nawet 6,7 proc. Ale tylko wtedy, jeśli drugie tyle pieniędzy zaniesiemy do zaprzyjaźnionego z bankiem funduszu. Ten dzieli się z bankiem kilkuprocentową prowizją od naszej wpłaty. Dzięki temu bank mimo wysokiego oprocentowania lokaty wyjdzie na swoje.

Wojna na lokaty nie dotarła jeszcze do największych banków detalicznych. Tacy giganci jak Pekao czy PKO BP mają ogromny zapas depozytów i nawet boom kredytowy im niestraszny – np. na lokatach w PKO BP leży prawie 80 mld zł. Klienci tego banku są wyjątkowo konserwatywni i mimo niskiego oprocentowania nie uciekają do konkurencji oferującej lepsze warunki.

Maciej Samcik, Gazeta.pl