Banki kontra upadłość konsumencka
Bankowcy ostro skrytykowali PiS-owski projekt ustawy o bankructwie konsumenckim. – To prezent dla życiowych cwaniaków. Jeśli wejdzie w życie, podniesiemy oprocentowanie kredytów – ostrzegli.
Upadłość konsumencka to drugi – po ustawie antylichwiarskiej, przeforsowanej jeszcze w poprzedniej kadencji parlamentu – pomysł PiS na ułatwienie życia kredytobiorcom.
Z projektu, który trafił do Sejmu kilka tygodni temu, wynika, że każdy konsument, który nie radzi sobie ze spłatą kredytów, będzie mógł złożyć do specjalnego kolegium wniosek o upadłość. Tak samo jak dziś robią to firmy. Banki nie będą w tym czasie nasyłać komorników i naliczać karnych odsetek. Zamiast tego będą musiały negocjować nowe warunki spłaty (rozłożenie na raty, redukcję długu). W ostateczności majątek dłużnika byłby licytowany, ale z pewnymi ograniczeniami (np. trzeba byłoby mu zostawić małe mieszkanie).
Posłowie PiS przekonują, że podobne ustawy obowiązują w USA, Wielkiej Brytanii i innych państwach europejskich. Ale bankowcom na samą myśl o wprowadzeniu projektu cierpnie skóra. Obawiają się wysypu lekkomyślnych kredytobiorców, którzy zamiast zacisnąć zęby i spłacać długi, zaczną masowo ogłaszać upadłość, licząc na ich umorzenie.
Polacy nie wpadli jeszcze w długi
Ze statystyk bankowych wynika, że dziś z ponad 260 mld zł pożyczonych przez banki pieniędzy ok. 28 mld zł stanowią złe kredyty. Z tego jedna trzecia to niespłacane długi osób prywatnych (resztę „wypracowały” firmy). Po wejściu w życie PiS-owskiej ustawy liczby mogą znacznie urosnąć.
Na wczorajszej konferencji Gdańskiej Akademii Bankowej finansiści przekonywali, że Polacy wcale nie są nadmiernie zadłużeni, więc chronienie ich przed upadłością specjalną ustawą jest problematyczne.
Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową opublikował raport, z którego wynika, że choć Polacy rocznie zaciągają kilkanaście miliardów złotych nowych kredytów, to pod względem skali zadłużenia wciąż daleko nam do mieszkańców Unii Europejskiej. W Hiszpanii, Niemczech, Irlandii czy Portugalii łączne zadłużenie konsumentów przekracza 50 proc. PKB. U nas jest to tylko 12 proc.
IBnGR twierdzi też, że aż 405 tys. osób zalega ze spłatą ponad 3 tys. zł przez ponad 90 dni. Ale najwyżej 290 tys. z nich to potencjalni bankruci – czyli osoby, które nie radzą sobie ze spłatą kredytów, zaś ich majątek nie wystarczyłby na pokrycie długów.
Ta ustawa to prezent dla cwaniaków!
Najpoważniejszym zarzutem bankowców do PiS-owskiego projektu jest zbyt łatwa dostępność upadłości. Mógłby z niej skorzystać każdy zadłużony po uszy, bez względu na to, czy w tarapaty wpadł z lekkomyślności, czy z powodów losowych (np. utrata pracy).
– Nie neguję potrzeby wprowadzenia upadłości konsumenckiej. Ustawa powinna dawać sygnał, że długi trzeba spłacać, a bankructwo jest wyjątkiem, ostatecznością – mówił Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich. – Rachunki za złą ustawę będą płacić w formie wyższych odsetek ci, którzy dziś uczciwie spłacają swoje kredyty – wtórował mu Andrzej Roter, szef Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych skupiającej banki i pośredników finansowych.
Finansistom nie podoba się też powierzenie orzekania o upadłości nie sądom (jak w przypadku upadających firm), ale specjalnym Konsumenckim Kolegiom Orzekającym. Miałyby one działać przy delegaturach Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. – To powrót do komisji robotniczo-chłopskich – ironizował Krzysztof Pietraszkiewicz. – Lepiej byłoby wzmocnić sądy, niż wydawać pieniądze na kolegia – wtórowała mu Monika Stec z UOKiK.
Droższe kredyty ceną „nowego życia”?
PiS-owskiego projektu bronił jego główny autor poseł Artur Zawisza. Przypominał, że w porównaniu z pierwotną wersją ustawa została zaostrzona, m.in. pojawił się zapis, że prywatne bankructwo będzie można ogłosić tylko raz w życiu.
Według Zawiszy ustawa pozwoliłaby rozpocząć „nowe życie” osobom, które znalazły się w spirali długów, uniknąć im wykluczenia społecznego. Zaś instytucje finansowe nie straciłyby wcale grubych miliardów, bo umarzałyby długi, które i tak wcześniej zostały uznane za nieściągalne.
Tymczasem Krzysztof Pietraszkiewicz ostrzega, że zbyt liberalna ustawa o upadłości może przynieść skutki odwrotne od zamierzonych. – Banki, obawiając się upadłości, będą ograniczały dostęp do kredytów najbiedniejszym klientom. I krąg osób wykluczonych zamiast się zmniejszyć wzrośnie.
Zaś Włodzimierz Szpringer ze Szkoły Wyższej Handlowej przekonuje: – Nie stać nas na zbyt liberalny model upadłości. Na świecie panuje tendencja do ograniczania dostępności prywatnych bankructw. Zamiast tego rządy stawiają na postępowania ugodowe i rozkładanie spłat na raty.
Maciej Samcik, Gazeta Wyborcza