Banki zarabiają na rynku komórkowym

Aktywnych telefonów na kartę (tzw. pre-paid) jest w Polsce już ponad 20 mln, a ich użytkownicy dokonają w tym roku – według naszych szacunków – od 160 do 180 mln doładowań. Częściowo poprzez bankowe systemy transakcyjne. Operatorzy komórkowi przyznają, że ten sposób sprzedaży doładowań rozwija się bardzo szybko, choć jeszcze nie osiągnął dużej wartości. Abonenci doładują w tym roku telefony kwotą 4 – 4,5 mld zł, z czego pośrednicy zgarną około 10 proc. Dla banków to duża gratka.

– Pierwszy za pośrednictwem naszego systemu zaczął sprzedawać doładowania mBank trzy lata temu – mówi Bartłomiej Gast z sopockiej firmy Bluemedia. – Dzisiaj współpracujemy z dziesięcioma instytucjami bankowymi, w tym z jednym zrzeszeniem banków spółdzielczych. Konkurencyjną firmą, która współpracuje z bankami, jest warszawska Alphyra.

Bank zarabia

Za pośrednictwem serwisów bankowości elektronicznej można doładować telefon m.in. w Banku BPH, Pekao, BZ WBK, Banku Pocztowym, Lukas Banku, ING Banku Śląskim, mBanku, MultiBanku, Nordei czy PKO BP. Niektóre umożliwiają także doładowania z bankomatów. BZ WBK i PKO BP poszły dalej i wykorzystują do tego celu SMS.

– Od początku działania tej usługi z miesiąca na miesiąc rośnie liczba doładowań. Z 600 tys. klientów naszej bankowości internetowej dokonuje ich od 7 do 10 proc. – ocenia Bartłomiej Nocoń, dyrektor ds. Platformy Internetowej Banku BPH. Banki niezbyt chętnie mówią na temat wysokości przychodów, jakie uzyskują na tej usłudze.

– Jest to marginalna pozycja po stronie naszych przychodów – zapewnia Bartłomiej Nocoń.

Dodaje, że wynagrodzenie banku stanowi procent od wartości zrealizowanych doładowań. Inne banki, jak BZ WBK czy BOŚ, zarabiają na prowizji. Z kolei Bank Pocztowy i ING Bank Śląski, który zasilanie telefonów w BankOnLine wprowadził niedawno, 20 września, deklarują, że zyskują na przelewach. Wszystkie jednak nie chcą mówić o szczegółach. Do prowizji od bezpośredniej sprzedaży doładowań przez systemy transakcyjne dochodzą jeszcze prowizje od opłat za doładowania kartami kredytowymi w innych serwisach internetowych. Nie tak łatwo zatem ocenić, ile banki w sumie zarabiają na doładowaniach.

Z szacunków „Rz” wynika, że obecnie klienci banków dokonują miesięcznie za pośrednictwem systemów transakcyjnych od 400 do 500 tysięcy transakcji w miesiącu. Jeśli przyjąć, że „prowizja” za jedno doładowanie wynosi tyle co za przelew, czyli przeciętnie 0,50 zł, to w miesiącu banki zarabiają na tej usłudze ponad 200 tys. zł. Przy szybko rosnącej liczbie użytkowników telefonów na kartę, z roku na rok zyski banków z tego tytułu będą jednak rosnąć.

Klient nie płaci prowizji

Większość bankowców zastrzega jednak, że ich klient nie jest obciążany kosztami.

– Współpraca z operatorami GSM lub ich partnerami umożliwia bankowi dostęp do szerokiej grupy klientów – mówi Cezary Działowski, szef bankowości elektronicznej w Lukas Banku.

Jego zdaniem bank ma dwa wyjścia – może wykorzystać możliwość współpracy w obszarze GSM dla własnych korzyści finansowych lub zrezygnować z przychodów i wykorzystać ją do zdobycia nowych klientów. Bo, jak choćby podkreśla BOŚ, dzięki oferowaniu takiej usługi informacja o banku znajduje się na internetowych stronach operatorów oraz na stronach, przez które przeprowadza się doładowania telefonów.

Bank zatem nie tylko zarabia na tej usłudze, ale również ma możliwość pozyskania nowych klientów i poszerzenia oferty dla obecnych, a także zyskuje wizerunek nowoczesnej i innowacyjnej instytucji. Jak mówi Paweł Kusza z Centrum eBiznes i Płatności w BZ WBK, klienci, którzy zdecydują się na wypróbowanie tej usługi, nie wracają już do tradycyjnych form zasilenia. Karty zdrapki powoli odchodzą do lamusa.

Zmierzch kart zdrapek

Dla operatorów komórkowych i pośredników to także powód do zadowolenia.

– Nie ma problemów i kosztów związanych z logistyką tradycyjnych doładowań. Elektroniczne kody są magazynowane przez dystrybutorów, więc końcowi sprzedawcy nie muszą zamrażać w nich gotówki, jak w kartach zdrapkach, do chwili sprzedaży. Inkasują tylko swoją marżę – wylicza Sylwia Brzęczkowska, dyr. marketingu Grupy Lew, jednego z większych dystrybutorów tradycyjnych i elektronicznych doładowań. Według niej sprzedaż doładowań elektronicznych jest już niemal równa sprzedaży kart zdrapek. W ciągu najbliższych lat proporcje sprzedaży będą się kształtowały jak 1:4 na korzyść formy elektronicznej. Najwięcej doładowań sprzedaje się przez sklepowe terminale płatnicze, dużo przez bankomaty. Sprzedaż przez Internet ma najmniejszą wartość, ale szybko się zwiększa.

– W naszym internetowym sklepie sprzedaż doładowań nie ma na razie dużego znaczenia, ale trudno było nie wprowadzić takiej możliwości. Wartość sprzedaży rośnie szybko, choć przyznaję, że z niskiego poziomu – mówi Dariusz Chlastawa, współzałożyciel mPunktu, sieci sprzedaży usług telefonii komórkowej.

Podobnie jak wielu konkurentów firma ma również elektroniczny – ale nie internetowy – system sprzedaży doładowań. Na elektronicznych doładowaniach dystrybutorzy zarabiają więcej niż na kartach zdrapkach. Różnica nie jest duża, sięga 1 – 3 pkt proc., ale przy sprzedaży milionów doładowań łączna wartość wyższych marż jest pokaźna. Dzisiaj detaliczne marże sięgają 9 – 10 proc., kilka lat temu dochodziły do 14 – 15 proc. Firmy inwestujące w elektroniczne systemy tracą mniej na spadku marż. Dzięki temu chętniej dzielą się z bankami. Na elektronicznych doładowaniach dystrybutorzy zarabiają więcej niż na kartach zdrapkach – Komórki ładowane w bankach

Łukasz Dec, Katarzyna Ostrowska, Rzeczpospolita