Bankowcy prowadzą bazę niesolidnych dłużników

Nawet jeśli niczym nie podpadłeś Biuru Informacji Kredytowej, to i tak możesz mieć kłopoty z zaciągnięciem kredytu. Bankowcy prowadzą bowiem drugą bazę – Bankowy Rejestr Niesolidnych Klientów. Jeśli do niej trafisz – masz kilka lat szlabanu na kredyty!

Z Biurem Informacji Kredytowej (BIK) miał do czynienia każdy, kto starał się w banku o kredyt. Do tej bazy trafiają od pięciu lat wszystkie dane dotyczące naszych kredytów. Co miesiąc firma sprzedaje bankom kilkaset tysięcy tzw. raportów. A te przekładają się na decyzje kredytowe – na podstawie danych z BIK banki decydują, komu i na jakich warunkach udzielić kredytu.

Okazuje się jednak, że nawet mając czystą kartę w BIK, można mieć kłopoty z zaciągnięciem kredytu. Taka przykrość spotkała jedną z naszych czytelniczek, panią Barbarę. – Miałam wspólne konto z mężem, on był głównym właścicielem. Rozwiedliśmy się, on zachował konto, ale przestał z niego korzystać. Ostatnio dowiedziałam się, że nie mogę wziąć kredytu na mieszkanie! W BIK wszystko jest w porządku, ale jestem w jakiejś innej bazie niesolidnych klientów. W banku mi powiedzieli, że będę tam „wisiała” przez trzy lata, nawet jeśli spłacę dług! – relacjonuje pani Barbara.

Inny przykład: pan Roman dwa lata temu z opóźnieniem spłacił debet związany z kontem osobistym. Do dziś żaden bank nie chce mu udzielić kredytu hipotecznego, choć w BIK-u ma czyste konto.

Komu grozi kredytowy post

Owa tajemnicza baza to Bankowy Rejestr Niesolidnych Klientów. Czym różni się od słynnego już BIK-u? Obie bazy prowadzi Związek Banków Polskich. O ile jednak w ramach BIK-u banki zapisują historię wszystkich naszych kredytów (także tych obsługiwanych prawidłowo), o tyle Bankowy Rejestr skupia tylko tych klientów, którzy podpadli. Ma więc charakter typowej „czarnej listy” – obecność na niej powoduje, że banki traktują daną osobę niemal jak potencjalnego oszusta.

Bankowy Rejestr jest „groźniejszy” od BIK-u, bo zbiera nie tylko informacje o kredytach, ale i o wszelkich innych usługach bankowych – np. kontach osobistych, kartach kredytowych, debetach. Wystarczy, że kilka lat temu zapomnieliśmy zamknąć rachunek, z którego nie korzystaliśmy i nazbierały się zaległe opłaty albo odsetki. I klops. Na listę można trafić całkiem łatwo, mając raptem 200-300 złotych nieuregulowanych rat lub prowizji.

Konsekwencje wpisu na „czarną listę” mogą być niebagatelne. Klient może „wisieć” na niej długo po spłaceniu pieniędzy! – Prawo bankowe daje instytucjom finansowym możliwość przechowywania danych o złych klientach nawet do pięciu lat – tłumaczy Jędrzej Brand ze Związku Banków Polskich.

Przez czas obecności w Bankowym Rejestrze droga do nowych kredytów jest dla nas praktycznie zamknięta. Np. mBank zastrzega na swojej stronie internetowej, że przyznanie kredytu zależy od „pozytywnej weryfikacji wnioskodawcy (w przypadku kilku wspólników sprawdzeniu podlegają wszyscy) oraz poręczycieli w bazie BIK i Rejestrze Niesolidnych Klientów”.

Banki: nikogo nie wpiszemy bez ostrzeżenia

Czy prowadzenie takiej bankowej „czarnej listy” nie narusza interesów klientów banków? Banki nie tylko gromadzą informacje, nie pytając nikogo o zdanie, ale też całymi latami przechowują (nawet jeśli klient już rozwiązał umowę o rachunek lub kredyt) oraz się tymi danymi wymieniają. W dodatku klient nie może samodzielnie korygować danych ani sam wypisać się z listy.

Bankowcy powołują się na art. 105b ustawy Prawo bankowe, który daje instytucjom kredytowym (a więc nie tylko bankom, ale i np. SKOK-om) możliwość gromadzenia i przechowywania danych o byłych klientach – nawet bez ich zgody. Ustawa przyznaje im takie prawo tylko w przypadku klientów, którzy sami złamali umowę (np. nie oddali pieniędzy w terminie).

Co na to eksperci od ochrony danych osobowych? – Owszem, można się zastanawiać, czy możliwość przechowywania przez banki danych o byłych klientach, którzy okazali się nierzetelni, nie jest zbyt daleko idącą regulacją. Ale warto pamiętać, że to działanie w imię prawidłowości obrotu gospodarczego. Eliminowanie osób nierzetelnych, nie spłacających swych zobowiązań, jest w interesie nie tylko banków, ale i wszystkich uczciwych klientów – mówi Ewa Kulesza, była Główna Inspektorka Ochrony Danych Osobowych. Przypomina, że podobne „czarne listy” działają też w innych krajach, np. w Niemczech jest to osławiona Schufa, z której usług korzystają wszystkie banki.

Bankowcy twierdzą, że do bazy nierzetelnych klientów żaden klient nie trafi bez wcześniejszego ostrzeżenia. – Do rejestru zgłaszamy dopiero długi „starsze” niż 90 dni, ale już po dwóch miesiącach wysyłamy do klienta pismo przypominające o istnieniu zaległości – mówi Piotr Utrata, rzecznik ING Banku Śląskiego i Jacek Balcer z BPH. Tyle że niektórzy z naszych czytelników umieszczeni w Bankowym Rejestrze twierdzą, że żadnego ostrzeżenia nie otrzymali.

Obaj rzecznicy przekonują, że ich banki na pisemną prośbę umieszczonego na liście klienta mogą rozważyć jego wykasowanie z rejestru, o ile oczywiście zadłużenie zostało spłacone, a klient miał nienaganną opinię. Niestety, taka interwencja to tylko dobra wola banku, a nie jego obowiązek. Dlatego zbierając pieniądze np. na zakup mieszkania, warto zawczasu – jeszcze zanim podpiszemy umowę ze sprzedającym – upewnić się w banku, czy przypadkiem nie „wisimy” – z własnej woli lub przez pomyłkę – na bankowej „czarnej liście”.

Maciej Samcik, Gazeta Wyborcza