Dla klienta nigdy nie ma dobrych ofert
Przez ostatnich sześć lat liczba kradzionych aut zmalała o jedną trzecią. Na zdrowy rozum ceny polis również powinny spadać.
Złodziejski szczyt przypadł w Polsce na 1999 rok. Ze statystyk Komendy Głównej Policji wynika, że zginęły wówczas prawie 72 tysiące aut. W ubiegłym roku zaś właściciele stracili już tylko 45 tysięcy pojazdów. W tym samym czasie ceny polis autocasco (AC) wykazywały odwrotną tendencję – w latach 2002 – 2004 wzrosły o ponad 12 procent. Tak wynika ze statystyk ubezpieczeniowego nadzoru. Wygląda na to, że spadek cen rozpoczął się dopiero w minionym roku.
Maluch zmienia statystyki
Ubezpieczeniowi specjaliści tłumaczą, że zmniejszenie liczby kradzionych samochodów o jedną trzecią nie znajduje prostego przełożenia na obniżenie cen polis autocasco. – Statystyki nadzoru nie dają pełnego obrazu – uważa Witold Jaworski, dyrektor ds. ubezpieczeń komunikacyjnych PZU. Wyjaśnia, że zawierają one dane dotyczące całych polis autocasco. W praktyce około 20 procent ich ceny związanych jest z ryzykiem kradzieży, zaś pozostałych 80 procent to cena pokrycia kosztów ewentualnego uszkodzenia samochodu. – Ponieważ naprawy drożeją, rośnie też ogólna średnia cena polisy autocasco – przekonuje dyrektor.
Tomasz Piekarski, zastępca dyrektora w Biurze Ubezpieczeń Indywidualnych i Samochodowych Warty, pokazuje statystyki, z których wynika, że kradziony jest taki sam odsetek aut, czyli blisko jeden procent ogółu samochodów mających w jego firmie polisy AC od kradzieży. – Ten odsetek nie zmienia się znacząco od kilku lat – twierdzi.
Ubezpieczyciele tłumaczą, że policyjne statystyki dotyczą wszystkich kradzionych samochodów – zarówno tych ubezpieczonych, jak i nieubezpieczonych. – Myśli pani, że ktoś kupował polisę od kradzieży małego fiata? – pyta retorycznie jeden z agentów.
Jeszcze do niedawna samochody tej marki znajdowały się na czele złodziejskich rankingów. W 2002 roku ukradziono w Polsce blisko 5 tysięcy maluchów, a w 2004 niemal połowę mniej. – Fizyczne wykruszanie się tych aut mogło mieć wpływ na zmniejszenie skali kradzieży. Zniknął główny „winowajca”, odpowiedzialnyza wysoką ich liczbę – podpowiada Tomasz Piekarski.
Firmy wzięły się do roboty
Nadzór ubezpieczeniowy nie dysponuje jeszcze pełnymi danymi za ubiegły rok. Dane za trzy kwartały 2005 r. pokazują, że średnia cena polisy AC dla samochodu Kowalskiego spadła do 722 złotych, czyli o sześć procent w stosunku do kwoty, jaką płaciliśmy w roku 2004. Powód? Firmy zaczęły bardziej precyzyjnie wyliczać ceny polis.
Nie bez znaczenia jest również to, że obywatele coraz lepiej orientują się w ubezpieczeniowych zawiłościach. Bardziej świadomi nie chcą już kupować drogiej polisy autocasco i otrzymywać w zamian odszkodowania niewystarczającego na zakup samochodu tej samej klasy co ukradziony. Mimo pojawienia się na polskich drogach ponad 3 milionów nowych i używanych pojazdów liczba polis autocasco nie zwiększyła się. Od czterechlat Polacy kupują ich tyle samo – około 3 milionów sztuk rocznie. Ubezpieczyciele musieli więc zastanowić się, jak zachęcić kierowców do zakupu. Firmy zainwestowały w budowę systemów informatycznych i zaczęły precyzyjniej kalkulować składki, dostosowując je do zwyczajów i stylu jazdy różnych grup kierowców. – Od początku roku premiujemy kierowców jeżdżących autami, które są rzadziej kradzione – mówi Witold Jaworski z PZU.
Cena autocasco w jego firmie uzależniona jest teraz już nie tylko od marki, ale i modelu auta. Różna jest bowiem statystyka kradzieży toyoty yaris i avensis. Zniżka za auto rzadziej kradzione może wynosić nawet 40 procent podstawowej ceny polisy. W Warcie natomiast z0właściciele opli, toyot, skód i daewoo za AC płacą o 20 procent mniej niż właściciele innych marek. – Z naszych statystyk wynika, że ci kierowcy jeżdżą bezpieczniej, a ich samochody są rzadziej kradzione – tłumaczy Tomasz Piekarski. Teraz w obu największych towarzystwach przy kalkulacji cen polis komunikacyjnych uwzględnianych jest kilkadziesiąt czynników, kilka lat temu było ich kilkanaście. – W ten sposób każdy płaci za siebie, a jedni kierowcy nie muszą finansować innych, wybierających auta bardziej popularne wśród złodziei – wyjaśnia dyrektor z PZU.
Idealnym rozwiązaniem może być metoda zastosowana, na razie eksperymentalnie, wobec 5 tysięcy kierowców przez firmę Norwich Union w Wielkiej Brytanii. Montuje ona w samochodach systemy GPS (system nawigacji satelitarnej), które rejestrują pory i trasy, jakimi jeździ kierowca. Na tej podstawie kalkulowana jest składka. System „płać za to, jak jeździsz” zadowala obie strony. Kierowców – bo płacą dostosowaną do siebie cenę, firmę – bo na GPS zgadzają się klienci powodujący najmniej wypadków.
Aleksandra Biały, Rzeczpospolita