Korekta na warszawskim parkiecie wydaje się nieunikniona
Poziom WIG w tym roku wzrośnie od 10 do 20 proc. – przewidują pytani przez „Rz” analitycy. Dlatego po styczniowym rajdzie indeksów, kiedy WIG zyskał 8 proc., teraz inwestorzy ostrożniej podchodzą do kupowania akcji
W słynnym filmie „Wall Street” Oliviera Stone’a młodemu i ambitnemu maklerowi jeden z przyjaciół namolnie powtarzał: pamiętaj o fundamentach. To znaczy: pamiętaj, że ceny akcji muszą odzwierciedlać rzeczywistą kondycję firmy. A tymczasem: – W Warszawie coraz bardziej rośnie różnica między ceną akcji na giełdzie a wyceną fundamentalną spółek – komentuje prezes zarządu ING Investment Management Sebastian Buczek.
Większość analityków i zarządzających, z którymi rozmawiała „Rz”, spodziewa się wzrostu warszawskiego indeksu giełdowego średnio o 15 proc. Wzrost nie powinien być jednak mniejszy niż 10 proc. i wyższy niż 20 proc. Ponieważ poziom WIG tylko w styczniu br. podniósł się o 8 proc., korekta wydaje się – prędzej czy później – nieunikniona.
Drożej niż na Zachodzie
Od kilku dni widać, że na warszawskim parkiecie trwa okres wyczekiwania na wyniki finansowe spółek za czwarty kwartał. Wartości indeksów praktycznie się nie zmieniają.
– Oczekiwania były bardzo duże i tak naprawdę wyniki spółek są już wliczone w ceny ich akcji. Teraz inwestorzy będą weryfikować prognozy. Jeśli wyniki okażą się gorsze od oczekiwań, można spodziewać się spadków kursów. Jeśli okażą się bardzo dobre, również nie można wykluczyć spadków, ponieważ część inwestorów przy takich poziomach cen akcji, może chcieć zrealizować zyski – wyjaśnia Jacek Tyszko z Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska.
Najpopularniejszym wskaźnikiem pokazującym racjonalną cenę akcji jest jej stosunek do zysku spółki przypadającego na jeden papier (tzw. wskaźnik cena/zysk). Nie ma oczywiście jednej wartości, jaką ten wskaźnik powinien przyjmować. Dla spółek mniej rozwojowych jest to bliżej 10, a dla małych firm, np. biotechnologicznych, może być o wiele wyższy.
W Londynie średni wskaźnik C/Z wynosi około 14, podobnie jest w Budapeszcie, w Ankarze to niewiele ponad 17, a w Warszawie – aż 19. To argument tych, którzy uważają, że polskie indeksy są blisko swoich maksymalnych poziomów na ten rok. U nas spółki z wielu branż mają wskaźnik C/Z dużo wyższy niż podobne np. na giełdzie w Londynie. Szczególnie dotyczy to banków, które są wyceniane w Warszawie niemal dwukrotnie wyżej niż w stolicy Wielkiej Brytanii. Drogie są również polskie spółki handlowe oraz z sektora budowlanego.
Dlatego zdaniem niektórych analityków nawet to, że jesteśmy krajem mniej rozwiniętym, a zatem perspektywy wzrostu przychodów firm są lepsze, nie uzasadnia takich różnic.
Indeksy nadal mogą zwyżkować
Wielu maklerów i zarządzających, z którymi rozmawiała „Rz”, powtarza jednak, że wsparciem dla indeksów będzie szybki wzrost gospodarczy. Koniunktura w Polsce jest bowiem znacznie lepsza, niż prognozowano. Uważają oni też, że wysoki wskaźnik C/Z jest uzasadniony, jeżeli inwestorzy spodziewają się wieloletniego podnoszenia zysków spółki. Większość prognoz wskazuje, że tegoroczny wzrost gospodarczy będzie wysoki, 5 – 6 proc., i na podobnym poziomie utrzyma się przynajmniej do 2009 r.
– Zakłada się, że zyski większości firm będą się zwiększać. Inwestorzy nie kupują obecnych wyników, ale perspektywę ich wzrostu, dlatego spółki wyceniane są wyżej – mówi Ronald Paszkiewicz, analityk Centralnego Domu Maklerskiego Pekao SA. – Im lepsza koniunktura, tym spółki chętniej pożyczają pieniądze na rozwój, rośnie też liczba kredytów udzielanych pod budownictwo. Te nakłady zwracają się w postaci coraz lepszych wyników osiąganych przez firmy, dzięki czemu rosną ich kursy – dodaje Paszkiewicz.
Zdaniem doradcy inwestycyjnego BZ WBK Asset Management Błażeja Bogdziewicza wciąż bardziej opłaca się inwestować w walory spółek giełdowych, niż obligacje. – Choć mamy za sobą cztery lata hossy, akcje nadal będą najlepszą formą inwestowania kapitału – przekonuje Bogdziewicz.
Fundusze zapewnią popyt na akcje
Wsparciem dla warszawskich indeksów będzie również dalszy napływ środków do funduszy inwestycyjnych. Mają one dużo więcej pieniędzy, niż mogą wydać na akcje spółek debiutujących na giełdzie oraz na kolejne emisje przeprowadzane przez firmy już notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych.
Z szacunków Pioneer Pekao wynika, że w 2006 r. popyt na akcje ze strony dwóch najważniejszych polskich grup inwestorów instytucjonalnych: towarzystw funduszy inwestycyjnych i otwartych funduszy emerytalnych, był ponadczterokrotnie wyższy (łącznie 22,8 mld zł) od łącznej podaży akcji w ofertach publicznych spółek. Wartość tych ofert, zarówno firm debiutujących na giełdzie, jak i spółek przeprowadzających kolejne emisje, wyniosła 5,5 mld zł.
– Dlatego spodziewamy się, że przepływy kapitału w 2007 r. będą bardzo dynamiczne, co będzie w znacznym stopniu wpływało na rynek akcji – mówi Cezary Iwański, wiceprezes zarządu Pioneer Pekao Investment Management.
Jeżeli zainteresowanie funduszami inwestycyjnymi utrzyma się, będzie to jeden z głównych motorów napędzających giełdę. Spółki przeprowadzajce oferty publiczne na parkiecie nie zapewnią bowiem takiej ilości akcji, żeby zaspokoić rosnący popyt ze strony funduszy. Będą one zatem musiały kupować coraz więcej papierów będących już w obrocie giełdowym.
Ignacy Morawski, Emil Muciński