Sposób na zakaz lichwy

Wielkie banki detaliczne szykują się do walki, by zakaz lichwy nie uderzył ich zbytnio po kieszeni. I uspokajają klientów

Ustawa antylichwiarska wejdzie w życie za pół roku. Banki się jej boją: w sytuacji, gdy przedsiębiorstwa nie palą się do pożyczania u nich pieniędzy, a na kredytach hipotecznych nie zarabia się tak dobrze jak kiedyś (konkurencja wymusiła znaczny spadek marż), szybkie kredyty gotówkowe oprocentowane na kilkanaście procent rocznie są dla banków głównym źródłem zysków. Rocznie instytucje finansowe udzielają ich za 4-6 mld zł.

Z szacunków Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową wynika, że ograniczenie maksymalnych odsetek do blisko 25 proc. w skali roku – co przewiduje ustawa antylichwiarska – może zaszkodzić instytucjom finansowym, a liczba udzielanych szybkich kredytów zmniejszy się o jedną ósmą.

Wielu bankowców pociesza się, że nie udzielają na tyle drogich kredytów, by dopadły ich nowe przepisy. – Oprocentowanie naszych pożyczek gotówkowych jest dalekie od limitów – mówi Brunon Bartkiewicz, prezes ING Banku Śląskiego.

Ten bank, podobnie jak inni wielcy detaliści, udziela kredytów ostrożnie i nie daje ich każdemu, kto się zgłosi. Choć i tak portfel pożyczek konsumenckich sięga w Śląskim 700 mln zł.

– Wolimy selekcjonować klientów, niż mówić im: musicie zapłacić 40-50 proc. odsetek, żebyśmy mieli pewność, że pokryjecie nasze koszty ryzyka – tłumaczy Bartkiewicz.

Większe kłopoty czekają banki sprzedające dużą część kredytów konsumenckich przez pośredników, którzy do marży banku dokładają własną prowizję (nawet do 10 proc. wartości kredytu). W Kredyt Banku portfel szybkich kredytów jest wart 1,4 mld zł. Z tego 400 mln zł kwartalnie zapewnia należąca do banku spółka pośrednictwa kredytowego Żagiel.

– Będziemy musieli dostosować ofertę Żagla do ustawy – nie ukrywa prezes Kredyt Banku Ronnie Richardson. Wierzy jednak, że popyt na szybkie kredyty będzie rósł i obroty Żagla nie spadną, nawet jeśli będzie musiał odprawić część klientów z kwitkiem.

Wszystkie banki liczą się ze wzrostem konkurencji na rynku szybkich kredytów. Te, które dziś specjalizują się w udzielaniu pożyczek najwyżej oprocentowanych, ale za to dostępnych niemal dla każdego (Eurobank, Getin Bank czy GE Money), będą musiały „wskoczyć” do wyższego segmentu rynku.

– Krąg osób, które są gotowe zapłacić za kredyt odsetki rzędu 30 czy 40 proc. w skali roku, z czasem będzie się zawężał – podkreśla prezes Bartkiewicz z ING Śląskiego.

Tomasz Geburczyk, dyrektor w banku BZ WBK, ocenia, że w warunkach większej konkurencji na szybkich kredytach będą zarabiały tylko te banki, które już dziś mają dobre tzw. systemy scoringowe (oceniające wiarygodność klienta). – Kłopoty będą mieli ci, którzy dziś udzielają kredytów „na ślepo”, ale za to drogo – dodaje Geburczyk.

Wzrośnie też znaczenie szerokiej sieci sprzedaży. Ale takiej, którą można sprawnie i tanio kontrolować. Prezes Bartkiewicz z ING obiecuje, że bank będzie aktywniej sprzedawał szybkie kredyty za pomocą agentów ING Nationale Nederlanden. Na rozszerzenie sieci dystrybucji stawiają też inne banki. Np. grupa BRE ogłosiła niedawno, że w przyszłym roku utworzy pośrednika kredytowego dla swojego Multibanku.

To wszystko oznacza, że być może – wbrew wcześniejszym zapowiedziom bankowców – przeciętny kredytobiorca za wprowadzenie przepisów antylichwiarskich nie zapłaci wyższymi odsetkami od szybkiej pożyczki. Przedstawiciele banków nie wykluczają natomiast zmian w ofercie kart kredytowych, których oprocentowanie w wielu przypadkach przekracza 25 proc., a więc obecną granicę lichwy. Nie ma na razie mowy o zaostrzaniu warunków przyznawania kart (każdy bank chce ich wydać jak najwięcej), ale najmniej aktywni użytkownicy plastikowego pieniądza mogą znaleźć się na cenzurowanym.

– Jeśli np. opłata za wydanie karty wynosi 30 zł, a średnie zadłużenie jej posiadacza nie przekroczy 100 zł, to bank automatycznie wpadnie w limit 25 proc. Pracujemy nad dostosowaniem oferty do nowych warunków – mówi prezes Bartkiewicz z ING.

Maciej Samcik, Gazeta Wyborcza