Trudne ulgi prorodzinne PiS-u
Czy podatkowe ulgi na dzieci pomogą rodzinom z niskimi dochodami, wychowującym dzieci? Czy w ogóle uda się je wprowadzić? Na ich drodze może stanąć Trybunał Konstytucyjny. Ale są też inne przeszkody.
Partia braci Kaczyńskich chce, żeby rodziny o bardzo niskich dochodach – brutto nie więcej niż 500 zł miesięcznie na jedną osobę – dostawały ulgę: 50 zł na jedno dziecko, 200 zł na dwoje dzieci oraz 100 zł na każde kolejne dziecko. Ulga ma być lekarstwem na regres demograficzny w naszym kraju. Zdaniem PiS dziś system podatkowy „dyskryminuje rodziny świadomie decydujące się na dzieci i ich wychowywanie”. A powinien zachęcać rodziny do świadomego decydowania się na dzieci. Stąd pomysł ulgi prorodzinnej.
Ulga „ma być wprowadzona tak szybko, jak to będzie możliwe”. To cytat z programu Prawa i Sprawiedliwości. Szybko miały być też jednak wprowadzone zmiany stawek podatkowych z obecnych 19, 30 i 40 proc. na 18 i 32 proc. Teraz wiadomo już, że w przyszłym roku nowych stawek nie będzie. PiS tłumaczy, że na ich wprowadzenie zabraknie czasu, bo przepisy na przyszły rok muszą być ogłoszone w Dzienniku Ustaw do końca listopada 2005 r. Zdaniem kandydata na premiera Kazimierza Marcinkiewicza nie dotyczy to jednak projektowanej ulgi na dzieci. Ta może wejść w życie nawet w trakcie przyszłego roku – bo jest zmianą korzystną dla podatników (i nie tak poważną jak zmiana stawek). A skoro tak, to Trybunał Konstytucyjny nie będzie kwestionował sposobu jej wprowadzenia w życie.
Przejrzeliśmy orzecznictwo Trybunału. Okazuje się, że do ulgi przygotowywanej przez PiS może on mieć jednak zastrzeżenia. Nawet jeśli nie do sposobu jej wprowadzenia, to z pewnością do jej konstrukcji. Trybunał rozpatrywał już kiedyś podobną sprawę. Wtedy chodziło o prawo do wspólnego rozliczania się rodziców i dzieci z rodzin niepełnych. W 1993 r. obowiązywał przepis, który dzielił rodziny niepełne na lepsze i gorsze. Lepsze to te, w których dochód na osobę nie przekraczał 2,5 mln ówczesnych złotych. Takim rodzinom przysługiwało prawo do opodatkowania się rodzica wspólnie z dzieckiem, a więc na korzystniejszych zasadach. Gorszym, czyli tym z dochodami wyższymi niż 2,5 mln zł na głowę, przywilej ten nie przysługiwał.
Na skutek interwencji rzecznika praw obywatelskich sprawa trafiła do Trybunału. Rzecznik przekonywał, że „wewnętrzne zróżnicowanie osób samotnie wychowujących dzieci poprzez wprowadzenie progu 2,5 mln zł” narusza konstytucyjną zasadę sprawiedliwości i równości. Trybunał zgodził się z tą opinią. W uzasadnieniu do werdyktu w tej sprawie stwierdził, że „zasada równości jest przestrzegana wtedy, gdy każdy obywatel może stać się adresatem każdej z norm przyznających określone prawo obywatelskie. Nie można więc różnicować obywateli ze względu na kryteria powodujące powstanie zamkniętych kategorii o zróżnicowanym statusie prawnym”. Tłumaczył, że „próg 2,5 mln zł narusza konstytucyjną zasadę równości przez nieusprawiedliwione zróżnicowanie rodziców samotnie wychowujących dzieci”, oraz że „ustawodawca powinien z dużą wrażliwością dbać o to, aby wobec wszystkich podatników stosować jednakowe reguły”. Po tym orzeczeniu zlikwidowano próg różnicujący podatników. Podatnikom, którzy stracili na skutek jego stosowania, zwrócono pieniądze.
W przypadku ulgi prorodzinnej przygotowywanej przez PiS sprawa wygląda podobnie. Też jest próg dochodowy, który dzieli podatników na lepszych i gorszych, czyli tych, którym ulga będzie przysługiwała, i tych, którzy jej nie dostaną. Oczywiście teraz w sprawie ulgi na dzieci, jeśli ta ulga w ogóle się pojawi i trafi do Trybunału, jego orzeczenie mogłoby być inne. Oznaczałoby to jednak zapewne zmianę linii orzecznictwa, tej zaś Trybunał z reguły się trzyma.
Na wątpliwościach konstytucyjnych zastrzeżenia wobec ulgi prorodzinnej się jednak nie kończą. W programie PiS czytamy, że „zasady opodatkowania powinny zostać uproszczone, a zmiany systemu podatkowego powinny być bardziej przewidywalne”. Ulga na dzieci łamie obie te zasady. Trudno przewidzieć, czy i kiedy zostanie wprowadzona (być może w trakcie przyszłego roku). Z pewnością też trudno ją nazwać uproszczeniem systemu.
Co gorsza ulga może być też zachętą do oszukiwania fiskusa. Może odbierać podatnikom motywację do zwiększania dochodów. A wszystko przez ów nieszczęsny próg dochodowy (500 zł na głowę), po przekroczeniu którego rodzina z dziećmi będzie tracić prawo do ulgi. Z reguły tam, gdzie wprowadzane są takie progi (np. w systemie zasiłków), pojawia się pokusa kombinacji. Ludzie starają się tak „kształtować” swoje dochody, by załapać się na ten przywilej, albo by go nie stracić. W tym celu ukrywają więc część dochodów lub rezygnują z możliwości ich zwiększenia. Ktoś musi to kontrolować, nadzorować. System się komplikuje.
Lekarstwem na te wszystkie bolączki ulgi prorodzinnej mogłoby być jej upowszechnienie na wszystkie rodziny wychowujące dzieci. To jednak oznaczałoby bardzo poważne koszty budżetowe. Jak duże? Nie ma takich wyliczeń. Podobnie zresztą jak nie ma wyliczeń dotyczących ulgi forsowanej przez PiS. Nie wiadomo, ile kosztowałaby ona budżet i ile osób mogłoby z niej skorzystać. Nie potrafi tego wyliczyć nawet Ministerstwo Finansów. Wyliczenia utrudnia to, że ulga przyznana w podatkach ominęłaby rodziny rolnicze z niskimi dochodami, bo te po prostu nie płacą podatku dochodowego.
Piotr Skwirowski, Gazeta Wyborcza