Tysiąc dni funduszy hedgingowych w Niemczech
Niemcy podsumowują tysiąc dni działalności funduszy hedgingowych. Okazuje się, że ich popularność jest znacznie niższa niż oczekiwano w styczniu 2004 roku, kiedy to weszła w życie ustawa dopuszczająca je do obrotu.
Po początkowym wysypie tego typu produktów, entuzjazm instytucji finansowych zmalał i już od wielu miesięcy nie wypuściły na rynek żadnego nowego funduszu godnego szczególnej uwagi. A i potencjalni nabywcy nie dają się już tak łatwo mamić obietnicami niebotycznych zysków. Zwłaszcza po ostatnich spektakularnych stratach amerykańskich funduszy. (Chociażby 5 miliardów dolarów „wtopionych” przez Amaranth.) Najlepszy niemiecki fundusz hedgingowy DWS Hedge Invest Dynamic w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy tego roku zyskał ledwie 3,1 proc. (Najgorszy HI Pioneer Global Hedge stracił 3,6 proc.) Podczas gdy w tym samym okresie indeks giełdowy Euro-Stoxx-50 (50 największych giełdowych przedsiębiorstw strefy euro) zyskał 8,8 proc.
Jednocześnie obserwując niemieckie gazety można ulec wrażeniu, że cierpią one na delikatną schizofrenię. Bowiem na pierwszych stronach piszą one tonem godnym końca świata o wspomnianych już wyżej ogromnych stratach funduszy amerykańskich, a na kolejnych znajdują się artykuły sygnowane przez Deutsche Bank nakłaniające Niemców do redukcji ryzyka inwestycyjnego właśnie przez lokowanie większej części oszczędności w funduszach hedgingowych. Trudno nie poczuć się zdezorientowanym. A prawda, jak zwykle, leży gdzieś pośrodku. Zamieszanie wynika głównie z faktu, że pojęcie „fundusz hedgingowy” używane jest obecnie w odniesieniu do funduszy o diametralnie różnych strategia inwestycyjnych. Stąd mylnie w jednym rzędzie stawiane są wysoce spekulacyjne fundusze obracające np. kontraktami na gaz ziemny z funduszami kierującymi się pierwotną ideą funduszy hedgingowych, czyli próbujące osiągnąć stabilną stopę zwrotu przy możliwie niskim i przewidywalnym ryzyku.
Wniosek jest prosty – przy decyzjach inwestycyjnych, w tym przypadku wyborze funduszy, nie powinno się kierować sloganami reklamowymi i etykietkami, w które zaopatrują swe produkty instytucje finansowe, często wprowadzając klientów w błąd, tylko przyjrzeć się dokładnie ich „wnętrzu” czyli rzeczywistej strategii inwestycyjnej.
Na podst. Hanno Beck, www.faz.net