Raport – hity polskiej gospodarki w 2005 r.
Mimo bardzo trudnego początku roku w końcówce gospodarka mocniej stanęła na nogi. To zasługa przede wszystkim naszych eksporterów, którym nie straszny mocny złoty. I mody wśród zagranicznych inwestorów na inwestowanie u nas.
Najpierw był szok. Po świetnej końcówce 2004 r. spodziewaliśmy się, że w kolejnym roku gospodarka od razu rozpędzi się na całego. Tymczasem wzrost PKB w I kwartale wyniósł jedynie 2,1 proc., czyli mniej więcej połowę tego, czego oczekiwali analitycy. Ciosem w samo serce gospodarki było załamanie inwestycji, których wzrost wyniósł symboliczny 1 proc. Doszło do tego, że ekonomiści – w tym eksperci NBP – powątpiewali nawet w rzetelność danych GUS. Ale oficjalne dane, to oficjalne dane. Nie było rady – poczęto obniżać prognozy PKB na kolejne kwartały.
Export: stary, ale solidny motor
Na szczęście nie było tak źle, jak się początkowo wydawało. Gospodarkę do przodu pchał eksport. I to jak! Dynamika sprzedaży za granicę wynosiła w najlepszych miesiącach nawet 30 proc. W końcówce roku wartość eksportu sięgała ponad 7 mld euro miesięcznie. To najlepsze wyniki w historii. Eksporterzy pokazali, że są ekstraklasą polskich firm. Nie dość, że znaleźli sobie nisze na konkurencyjnych rynkach, to jeszcze udało im się utrzymać zdobytą pozycję mimo silnego złotego.
Kurs euro przez cały rok nie był wyższy niż 4,27 zł. Na początku grudnia spadł do 3,82 zł za euro – najmniej od czerwca 2002 r. Nasza waluta była popularna wśród zagranicznych inwestorów portfelowych i giełdowych. Chętnie kupowano akcje na warszawskiej giełdzie i obligacje emitowane przez rząd. Swoje pięć groszy do umocnienia złotego, i to w krytycznym dla eksporterów momencie, dorzucił też resort finansów. W czasie, gdy premier Kazimierz Marcinkiewicz ubolewał, że złoty jest za mocny, urzędnicy pod wodzą wiceministra finansów Cezarego Mecha wymieniali waluty uzyskane ze sprzedaży obligacji emitowanych w euro. Wywindowało to kurs złotego do najwyższego od 3,5 roku poziomu.
Tego rekordowego umocnienia można było uniknąć. Wystarczyłoby, gdyby resort finansów poczekał na bardziej dogodny moment, gdy złoty będzie słabszy albo wymienił waluty w Narodowym Banku Polskim. Spokojnie mógł to zrobić, gdyż limity na wymianę ustalone z NBP w ciągu jedenastu miesięcy roku wykorzystano tylko w jednej trzeciej. Wiceminister Mech bronił rynkowej aktywności resortu i nie wykluczył, że podobne działania będą przeprowadzane także w 2006 r.
W wyniku niekorzystnych dla eksporterów zmian kursowych ich zarobek w naszej walucie był tylko minimalnie większy niż przed rokiem, choć wpływy walutowe rosły bardzo szybko. Mimo to eksporterzy potrafili tak zarządzać swoimi firmami, że ich wyniki finansowe, choć pogorszyły się, to były lepsze od średniej dla wszystkich firm.
Nasz eksport zawdzięcza sukces producentom żywności, którzy podbili rynki unijne, i firmom z kapitałem zagranicznym, które produkowane w Polsce artykuły (samochody, sprzęt AGD) wysyłają w większości za granicę. A także dynamicznym drobnym firmom, które z impetem weszły nie tylko w nisze rynków Europy Zachodniej, ale zawojowały też nasz region. Po tym, jak w ubiegłym roku udało nam się odzyskać rynek rosyjski, w 2005 r. pozycja naszych eksporterów jeszcze bardziej się tam umocniła. Zachwiał ją dopiero zakaz eksportu żywności wprowadzony pod koniec roku. Świetnie radziliśmy sobie w państwach Europy-Środkowej. I to nie tylko tych, które z nami weszły do UE.
Kapitał w podróży
Rynki, które intensywnie penetrują obecnie nasze firmy, to Rumunia i Bułgaria – niezwykle chłonne, na których łatwo wykorzystać doświadczenia naszej transformacji. Po Rosji i Ukrainie mamy tam już swoje mocne przyczółki w postaci fabryk (producent napojów Maspex, stolarki Porta, puszek Can-Pack) i sklepów (meblowy Vox). Fabryki budowano tam od podstaw, ale też przejmowano istniejące wraz z markami towarów, parkiem przemysłowym i zapleczem produkcyjnym. A to doskonała baza wypadowa na podbicie południa Europy: Serbii, Czarnogóry, Chorwacji, Grecji. Firmy już to planują.
Możemy więc liczyć na to, że nasz eksport nie podupadnie. Tym bardziej że na nowo odkryli nasz kraj inwestorzy zagraniczni i znów chcą u nas budować swoje fabryki. Po fali napływu kapitału z końcówki lat 90. później zyskaliśmy miano wielkiego przegranego o spektakularne inwestycje wielkich koncernów. W tym roku karta się odwróciła. Koncern LG Philips zdecydował pod Wrocławiem zbudować dwie fabryki ekranów LCD i sprzętu AGD, które dadzą kilkanaście tysięcy miejsc pracy. Za nim ciągną już kolejni – producenci komponentów do produkcji w tych zakładach. W Niepołomicach pod Krakowem powstanie fabryka ciężarówek MAN. Oprócz tego wielu z obecnych już na naszym rynku producentów postanowiło rozbudować swoje zakłady – Whirlpool, Indesit. Unilever, 3M.
Ale i to nie wszystko. Druga fala inwestycji (kto wie, czy nie ważniejsza) to centra badawcze i tzw. centra usług. Zlokalizowane w Polsce obsługują najczęściej całą Europę, a nawet – jak w przypadku centrów badawczych – cały świat. To prawdziwy hit tego roku. Każda z firm decyduje się na zatrudnienie najczęściej kilkuset pracowników. Z wyższym wykształceniem znających języki obce, w tym takie dość egzotyczne jak flamandzki, duński, węgierski. Wyspecjalizowani informatycy mają szansę pracować przy najnowocześniejszych technologiach, nie opuszczając kraju. Kraków i Wrocław to prawdziwe zagłębia tych placówek: HP, Siemens, Cap Gemini, Electrolux, IBM.
Boom turystyczny
Można powiedzieć, że w tej chwili Polska jest na topie. Zaczyna się to też przekładać na zainteresowanie Polską jako krajem atrakcyjnym turystycznie. Ogromnie wzrosła liczba przyjazdów turystów z Wielkiej Brytanii, Holandii, Hiszpanii, Francji, Rosji, Kanady, USA. Przynajmniej w przypadku czterech pierwszych krajów to zasługa ekspansji tanich linii lotniczych. Popularności Polsce dodała też kapitalna akcja z „polskim hydraulikiem”, który – według twórców słynnego plakatu – nie wybiera się do pracy za granicę, a zaprasza do odwiedzenia Polski. Tyle tylko, że była to akcja spontaniczna i jednorazowa. By utrwalić bądź wywołać pozytywny obraz Polski w głowach obcokrajowców potrzebna jest szeroko zakrojona kampania promocyjna. Taka, na jakie od lat decydują się nasi sąsiedzi.
Tanie linie lotnicze umożliwiły też Polakom częstsze wyprawy na zagraniczny wypoczynek. Zagraniczni spece od turystyki wyczuli, że w 2005 r. więcej Polaków może zechcieć wyjechać nad ciepłe morza i przypuścili prawdziwy atak medialny. To nie przypadek, że wyspecjalizowane agencje rządowe m.in. z Chorwacji, Turcji, Słowacji, Hiszpanii zwiększyły swoje budżety na kampanie w Polsce nawet o kilkadziesiąt procent.
Kończymy ten rok z uczuciem, że sprawy idą w dobrym kierunku. Mamy podstawy sądzić, że przyszły będzie jeszcze lepszy, a poprawę sytuacji będzie mogło wyraźnie odczuć więcej osób. Gospodarka jest w dobrej kondycji, firmy zaczynają zatrudniać – po sześciu latach likwidowania etatów w tym roku w końcu mieliśmy większe zatrudnienie. Moglibyśmy z przyjemnym rozleniwieniem przeciągnąć się w noworoczny poranek, gdyby nie prawdziwy kit, jaki na koniec roku zafundowali nam niektórzy politycy. Samoobrona złożyła w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o NBP naruszający niezależność banku centralnego, a większość klubów z sympatią odnosi się do proponowanych zmian. Podstawowym celem NBP ma nie być – jak do tej pory – dbałość o stabilność cen, ale wspieranie polityki rządu. Politycy wychodzą bowiem z założenia, że to, co proponują, zawsze będzie dobre dla naszego pieniądza. Samoobrona nie ukrywa, że chce doprowadzić do wzrostu inflacji. Nie wierzmy więc politykom i – prowizorycznie – już łapmy się za kieszenie.
Patrycja Maciejewicz, Gazeta Wyborcza