Niemiecka moda na derywaty
Rynek instrumentów pochodnych w Niemczech kwitnie. Tylko w październiku pojawiło się tam 15 000 nowych certyfikatów i spekulacyjnych papierów z dźwignią, co daje imponujący wskaźnik 700 papierów dziennie. W sumie na niemieckiej giełdzie handluje się 120 000 derywatów. W tym gąszczu trudno odnaleźć się nawet ekspertom, nie wspominając nawet o zwykłych drobnych inwestorach. Fachowcy przestrzegają Niemców, aby nie łasili się na instrumenty, których działania nie rozumieją. Ogólnie za najbardziej bezpieczne pod tym względem uważane są właśnie certyfikaty.
Instrumenty pochodne bazują na akcjach, indeksach, surowcach lub walutach. Inwestorzy mogą zarabiać zarówno na ich rosnących, spadających jak i nawet stałych kursach. Niemieckie Forum Instrumentów Pochodnych (DDF) podaje, że do końca września Niemcy zainwestowali 106 miliardów euro na rynku pochodnych i nic nie wskazuje na to, żeby wzrostowa tendencja miała się odwrócić. Szczególnie popularne są certyfikaty z ochroną kapitału. Jednak bardziej spekulacyjne papiery dające dzięki dźwigni możliwość dużego zysku mimo małego zaangażowania kapitału nie idą w zapomnienie.
Wiele z nowych produktów to tylko małe wariacje tych już istniejących. Niektóre z kolei to zupełnie nowe propozycje. Jednym udaje się przebić i pozostać na rynku, inne giną śmiercią naturalną.
Podaży pochodnych w Niemczech sprzyja kilka czynników. Między innymi śmieszna, bo wynosząca 50 euro, cena za przyznanie papierowi niezbędnego do obrotu numeru indentyfikacyjnego oraz łatwe, bo „zautomatyzowane” masowe emisje oparte na popularnych bazach, jak np. DAX, kiedy to emitent za jednym zamachem wypuszcza całą gamę certyfikatów (dyskontowych, bonusowych) i opcji o różnym okresie zapadalności, cenach i pozostałych parametrach.
Jednak wg Ralpha Stempera z Commerzbanku ledwie 50 proc. wszystkich wyemitowanych instrumentów pochodnych znajduje się w obrocie. Pozostałe nie cieszą się zainteresowaniem.
Michał Ziętal, na podst. www.faz.net