Tagi:
Ceny mieszkań znów rosną – czy to jest bańka
Z danych NBP wynika, że transakcyjne ceny mieszkań rosną coraz szybciej. W siedmiu największych miastach nowe lokale drożały już szybciej niż przed pandemią. W II kwartale 2021 r. były bowiem o 11,3% wyższe niż przed rokiem i był to najszybszy wzrost od I kw. 2008 r. Expander sprawdził czy w związku z tym można już mówić o bańce na rynku nieruchomości.
Definicje bańki są bardzo różne. Ogólnie można jednak powiedzieć, że na rynku nieruchomości mamy z nią do czynienia wtedy, gdy ceny osiągają absurdalne poziomy. Chodzi o sytuację, gdy nie mają znaczenia dochody mieszkańców danej okolicy, czy zysk jaki można uzyskać z wynajmu. Zakupy są dokonywane tylko dlatego, że kupujący wierzą, że za chwilę będzie jeszcze drożej i chcą w ten sposób szybko uzyskać wysoki zysk.
Obecnie istnieje znaczne ryzyko wystąpienia takiego scenariusza. Ceny mieszkań rosną szybko (nowe średnio o 12% rocznie), a oprocentowanie lokat bankowych jest bliskie zera. Do tego mamy wysoką inflację – ceny w lipcu były o 5% wyższe niż przed rokiem. Osoby posiadające oszczędności chcą więc je w jakiś sposób ochronić przed utratą na wartości. Kupują więc mieszkania. Kolejnym elementem są najtańsze w historii kredyty hipoteczne. One zachęcają do inwestowania w mieszkania te osoby, które nie mają kilkuset tysięcy złotych oszczędności, ale mają zdolność kredytową.
Cena 1 m2 aż o 1 057 zł wyższa niż miesięczne dochody pary
Opisane wyżej czynniki doprowadziły do coraz mocniejszego oddalania się cen mieszkań od poziomu wynagrodzeń. Na załączonym wykresie widać bańkę na rynku w latach 2007-2008 oraz być może początek kolejnej. Różnica między średnią ceną m2 w siedmiu największych miastach, a dochodami netto pary o przeciętnych dochodach wynosi już 1 057 zł. Jeszcze w IV 2017 r. było to zaledwie 119 zł. Wciąż jest to jednak dużo mniejsza niż w szczycie poprzedniej bańki, kiedy było to 3 764 zł.

113 pensji netto za nowe mieszkanie
Zmiany jakie zaszły w ostatnim czasie doskonale pokazuje również to, ile średnich pensji netto trzeba zapłacić za mieszkanie o powierzchni 50 m2. W przypadku nowych mieszkań w siedmiu największych miastach potrzeba 113 średnich pensji netto. We wspomnianym już IV kw. 2017 r. były to tylko 102 pensje. Z drugiej strony wciąż daleko jeszcze do poziomów z okresu ostatniej bańki, kiedy było to aż 188 średnich pensji netto.

Czy bańka faktycznie powstanie?
Nikt nie zna przyszłości. Istnieje jednak znaczne ryzyko tego, że bańka powstanie, gdyż coraz więcej osób wierzy, że ceny nadal będą mocno rosły. Jest jednak również druga strona medalu, o której nie należy zapominać. Jest dość prawdopodobne, że już niedługo zaczną rosnąć stopy procentowe. Początkowo nie będzie to miało dużego znaczenia. Jeśli jednak za np. 2-3 lata stopy będą dużo wyższe niż dziś, to wzrost cen z pewność spowolni, a być może nawet dojdzie do ich spadku. Wszystko zależy od tego jak mocno wzrosną stopy procentowe i jak bardzo ceny oderwą się od poziomu wynagrodzeń.
W Gdyni aż o 24% drożej niż przed rokiem
Na koniec podsumujmy dane NBP na temat cen transakcyjnych w II kw. 2021 r. Największe wzrosty cen dla nowych mieszkań pojawiły się w Gdyni. Ceny były tam aż o 24% wyższe niż przed rokiem. Nie jest to złudzenie wynikające z tego, że ceny przed rokiem obniżyła pandemia. Nawet jeśli porównamy stawki z II kwartału 2021 r. z tymi tuż przed pandemią, to wzrost wyniesie 20%, a więc i tak jest ogromny. Gorąco było również na rynku nowych mieszkań w Lublinie. Po wzroście o 19% średnia cena po raz pierwszy w historii przekroczyła 7000 zł za m2. Jedynym miastem, w którym ceny były niższe niż przed rokiem jest Opole (-3%).
Warto też zwrócić uwagę na łączne dane z siedmiu największych miast. Tam wzrost cen (o 11,3%) nowych mieszkań jest już szybszy niż przed pandemią. Co ciekawe znacząco rosły nawet stawki w Warszawie (13%) i Krakowie (10%), gdzie pandemia mocno dotknęła rynek najmu.
Ceny nowych mieszkań w II kw. 2021 r.

Używane mieszkania drożeją wolniej niż nowe
Na rynku wtórnym ceny również rosną coraz szybciej, ale wciąż wolniej niż na rynku pierwotnym czy przed pandemią. Nowe mieszkania średnio drożeją bowiem w tempie 12% rocznie, a używane 8% rocznie. Największy wzrost pojawił się w Poznaniu (12%), a drugie miejsce zajął Kraków (11,2%). Na tych rynkach wzrosty były więc wyższe niż w przypadku nowych mieszkań. Najmniejsze zmiany pojawiły się natomiast w Rzeszowie, gdzie stawki były zbliżone do tych przed rokiem.
Ceny używanych mieszkań w II kw. 2021 r.

Jarosław Sadowski
Główny analityk Expander Advisors
Polska z największym wzrostem cen mieszkań w UE
Eurostat opublikował najnowsze dane na temat cen mieszkań w I kwartale 2021 r. Wynika z nich, że w ciągu 5 kwartałów pandemii ceny w Polsce wzrosły średnio o 11%, co daje nam 7 miejsce na 26 krajów dla których podano dane. Zdecydowanie gorzej wyglądają dane w długim okresie. Z wyliczeń Expandera, że od 2005 r. do 2020 r. ceny wzrosły u nas ponad 2-krotnie (o 142%) i jest to najwyższy wzrost wśród 24 krajów UE, dla których opublikowano takie statystyki. Wyprzedziliśmy nawet Luksemburg (141%), Szwecję (135%), Estonię (125%), czy Czechy (121%). Co ciekawe, w ciągu tych 15 lat spadły ceny w Grecji (-19%) i we Włoszech (-3%).
W czasie pandemii ceny mieszkań rosły niemal wszędzie
Na początku pandemii wydawało się, że przyniesie ona znaczne spadki cen mieszkań. Ograniczenia w funkcjonowaniu wielu branż mogły bowiem doprowadzić do katastrofy gospodarczej. Udało się jednak temu zapobiec. Jednocześnie obniżono stopy procentowe co sprawiło, że mieszkania zamiast tanieć, ponownie drożały. Działo się tak nie tylko w Polsce, ale niemal w całej UE. Z danych Eurostatu wynika, że od IV kwartału 2019 r. do I kwartału 2021 r. ceny mieszkań wzrosły niemal we wszystkich krajach. Liderami są Luksemburg (22%), Dania (17%) i Litwa (15%). Polska z wzrostem o 11% zajmuje siódmą pozycję.
Jedynym krajem UE, w którym ceny są niższe niż przed pandemią jest Cypr, gdzie stawki spadły o 3%. Na Malcie ceny są natomiast na dokładnie takim samym poziomie jak pod koniec 2019 r. Brakuje natomiast danych dla Grecji, w której sytuacja zapewne również nie wygląda najlepiej.
Zmiany cen mieszkań w czasie pandemii

Mieszkania prawie 2,5 razy droższe niż 15 lat temu
Na rynek nieruchomości warto również spojrzeć w długim okresie. Najstarsze dane Eurostatu, dotyczące cen mieszkań w Polsce sięgają 2005 r., a więc obejmują 15 lat. W tym przypadku ewidentnie się wyróżniamy, ponieważ wzrost cen mieszkań był najwyższy wśród 24 krajów UE, dla których dostępne są takie dane (brakuje danych dla Słowacji, Rumunii i Węgier). Przeciętny wzrost cen polskich mieszkań w tym okresie wyniósł aż 142%. Przy takim wzroście mieszkanie, które w 2005 r. kosztowało np. 200 000 zł, w 2020 r. było warte już 483 342 zł.
Bardzo ciekawe jest to, że średnie ceny mieszkań w dwóch krajach są niższe niż 15 lat temu. Chodzi o Grecję (-19%) i Włochy (-3%), które przeżywały w tym czasie trudności gospodarcze. Zaskoczeniem może być również sytuacja w Irlandii, gdzie przecież wzrost gospodarczy w ostatnich latach był imponujący. Mimo to ceny mieszkań są tam bardzo podobne (+2%) do poziomu z 2005 r.
Zmiany cen mieszkań od 2005 r. do 2020 r.

Skoro ceny mieszkań tak mocno u nas wzrosły, to niektórzy mogą się zastanawiać jak to możliwe, że mamy teraz taki boom na rynku nieruchomości. Odpowiedzią na to są dwa elementy – wysokość wynagrodzeń i koszt kredytu hipotecznego.
Dochody rodzin wzrosły mocniej niż ceny mieszkań
Eurostat publikuje dane na temat poziomu wynagrodzeń netto (po uwzględnieniu podatku, składek i ulg). Wynika z nich, że w przypadku pary uzyskującej po przeciętnym wynagrodzeniu i która ma dwójkę dzieci, wzrost wynagrodzeń w Polsce był jedynym z najwyższych w UE. W ciągu wspomnianych 15 lat dochody netto takiej pary wzrosły o 143%, a więc nawet minimalnie więcej niż ceny mieszkań (142%). Pod tym względem wyprzedziły nas jedynie Łotwa (251%), Litwa (241%) i Estonia (183%).
Zmiany dochodu netto pary o przeciętnych dochodach od 2005 r. a 2020 r.

Parom bez dzieci również łatwiej kupić mieszkanie
Należy jednak dodać, że w momencie zakupu pierwszego mieszkania pary często nie mają jeszcze dzieci. W takim przypadku również zajmujemy 4 miejsce w UE, ale wzrost jest zauważalnie niższy. Wynosi 110%, a więc jest mniejszy niż wzrost cen mieszkań (142%). Gdyby mieszkania były kupowane za „gotówkę”, to oznaczałoby znaczący spadek dostępności mieszkań. W rzeczywistości zwykli ludzie kupują nieruchomości z pomocą kredytów hipotecznych, a te są dziś zdecydowanie tańsze niż 15 lat temu. Średnie oprocentowanie spadło z 7% w 2005 r. do 3,5% w 2020 r.
Mieszkania są dziś zdecydowanie lepiej dostępne niż 15 lat temu
Spadek oprocentowania kredytów sprawił, że choć cena przeciętnego mieszkania wzrosła aż o 142%, to rata kredytu na 30 lat wzrosła jedynie o 63%. Dochody netto wzrosły natomiast o 143% dla pary z dziećmi i o 110% dla pary bez dzieci. Przełóżmy to na konkretne kwoty. Jeśli nasza przykładowa para bez dzieci 15 lat temu zarabiała 3000 zł miesięcznie, to teraz ma dochód 6300 zł. Jeśli wcześniej rata kredytu na mieszkanie wynosiła 900 zł, to teraz rata za podobne mieszkanie wyniesie 1468 zł. Wtedy rata pochłaniała więc 30% dochodu, a obecnie 23%. Po opłaceniu raty, na inne wydatki zostawało im 2100 zł, a teraz zostaje 4832 zł. Mimo najwyższego w UE wzrostu cen mieszkań ich dostępność w ciągu tych 15 lat się więc poprawiła i to zarówno dla pary z dziećmi jak i bez dzieci.
To, że jest lepiej nie znaczy, że jest dobrze
Należy dodać, że poprawa dostępności mieszkań wcale nie oznacza, że każdego na nie stać. Średnia dla całego kraju to bardzo ogólne ujęcie problemu. Tymczasem sytuacja w poszczególnych miastach, czy nawet dzielnicach bywa bardzo różna. Część miast szybko się wyludnia i tam ceny mieszkań są dość niskie, a ich dostępność dość dobra. W innych ceny rosną dużo szybciej niż pensje. Na sprawę można spojrzeć również pod kątem branży, w której ktoś pracuje. W niektórych pensje rosły bardzo szybko, a w innych niemal stoją w miejscu.
Zaprezentowane statystyki można więc podsumować tak – kredyty mieszkaniowe nie są już koszmarnie drogie, a pensje śmiesznie niskie. Dzięki temu część Polaków może znacznie łatwiej kupić mieszkanie niż 15 lat temu. Wciąż daleko jednak do tego, aby dostępność mieszkań można było określić jako bardzo dobrą. Problem stanowią bowiem szybko rosnące ceny mieszkań. Ponadto w 2005 r. można było uzyskać kredyt hipoteczny bez wkładu własnego. Obecnie wymagane jest posiadanie oszczędności pokrywających przynajmniej 10% ceny kupowanego mieszkania czy domu. To znaczący problem przede wszystkim dla osób młodych, planujących zakup pierwszego w życiu mieszkania.
Jarosław Sadowski
Główny analityk Expander Advisors
Czy Polski Ład wystrzeli ceny mieszkań w kosmos
Jednym z elementów „Polskiego Ładu” ma być ponowne uruchomienie dopłat do kredytów hipotecznych dla osób w wieku do 40 lat. Z wstępnych informacji można wywnioskować, że dopłaty nie będą wypłacane od razu przy zakupie mieszkania, a dopiero wtedy, gdy uczestnikom programu urodzi się drugie dziecko i kolejne. Oprócz dopłat państwo będzie również oferować gwarancje pozwalające uzyskać kredyt hipoteczny bez wkładu własnego. Expander analizuje jaki może być wpływ tego programu na ceny mieszkań, które przecież już teraz rosną pomimo pandemii.
Osoby, które będą mogły skorzystać z nowego programu dopłat do kredytów, z pewnością wolałyby dostać pieniądze od razu, przy zakupie mieszkania. Tak to wyglądało w przypadku poprzedniego programu (Mieszkanie dla młodych). Problem polega jednak na tym, że taka konstrukcja może prowadzić do wzrostu cen mieszkań. Kupujący łatwiej zgodzi się na wyższą cenę mieszkania, gdy ma więcej pieniędzy do dyspozycji.
W ogłoszonym w ramach „Nowego Ładu” programie ma to jednak wyglądać inaczej. Z wstępnych informacji wynika, że pieniądze nie będą wypłacane od razu przy zakupie mieszkania, lecz dopiero gdy urodzą się dzieci (od drugiego dziecka). Z tego względu uczestnicy programu będą więc wybierali takie mieszkania, na jakie na prawdę ich stać. Przez kilka lat sami będą musieli ponosić pełną wysokość raty. Dzięki temu wpływ na wzrost cen będzie najprawdopodobniej ograniczony.
Dodatkowo, tak jak w przypadku Mieszkania dla młodych, mają obowiązywać limity cen mieszkań. Jeśli mieszkanie będzie zbyt drogie, to nie będzie można uzyskać na nie dopłaty. Poprzedni program pokazał jednak, że stosowanie tylko takiego zabezpieczenie nie jest w pełni skuteczne. Zdarzało się bowiem, że mieszkanie oficjalnie kosztowało poniżej limitu, ale żeby je kupić trzeba było jednocześnie nabyć bardzo drogie miejsce postojowe czy komórkę. W nowym programie zastosowano więc dodatkowy hamulec, w postaci odroczonej wypłaty dopłat.
Aby nie zawyżać cen mieszkań należy pilnie ogłosić limity
Zapowiadany program prawdopodobnie zacznie funkcjonować dopiero za 1-2 lata. Aby zminimalizować jego wpływ na ceny mieszkań kluczowe jest również, aby nie zmarnować tego czasu. Możliwie szybko powinny zostać ogłoszone szczegółowe założenia nowych programów wsparcia. Szczególnie pilne należy ogłosić limity cen mieszkań, które będą decydowały o tym na jaki lokal będzie można uzyskać dopłatę. Deweloperzy muszą wiedzieć jakie mieszkania mają budować. Warto bowiem pamiętać, że budowa trwa mniej więcej 2 lata. Dopiero po takim czasie pojawią się liczne budynki spełniające warunki programu. Jeśli dopłaty wygenerują wyższy popyt, który natrafi na niewielką podaż mieszkań spełniających kryteria programu, to pomimo opisanych ograniczeń, ich ceny wzrosną. Warto dodać, że na rynku jest już oczywiście wiele mieszkań, ale duża ich część prawdopodobnie nie zmieści się w limitach. Te muszą bowiem być dość niskie, aby nie napędzać wzrostu cen.
Wysokość dopłaty ma być taka sama dla Warszawy i małych miast
Ciekawe jest również to, że z zapowiedzi wynika, że wysokość dopłat ma być uzależniona tylko od liczby dzieci. To oznaczałoby, że na taką samą kwotę mogą liczyć rodziny kupujące mieszkanie w małym miasteczku jak i w dużym mieście. Tam, gdzie mieszkania są tanie, dopłaty pozwolą spłacić znaczną część kredytu. W takich miejscach faktycznie mogą pojawić się wzrosty cen. Kluczowe jest więc odpowiednie ustalenie limitów cenowych i zabranie o to, aby nie dało się ich ominąć.
Powraca kredyt bez wkładu własnego
Sprytnym rozwiązaniem, ograniczającym presję na wzrost cen mieszkań, są również gwarancje kredytowe. Mają one rozwiązać problem braku wymaganego wkładu własnego, uniemożliwiający wielu młodym zaciągnięcie kredytu hipotecznego. Takie osoby nie będą otrzymywały od państwa pieniędzy lecz gwarancję, że jeśli nie poradzą sobie ze spłatą, to państwo wypłaci bankowi określoną kwotę. Dzięki temu uczestnicy programu nie będą wydawali na mieszkanie więcej niż to na ile ich stać, a więc nie będą zawyżać cen. Jednocześnie udzielanie kredytów bez wkładu własnego będzie dla banków znacznie mniej ryzykowne i dlatego ponownie stanie się legalne (obecnie przepisy tego zabraniają). Z zapowiedzi wynika, że taki gwarantowany wkład własny ma wynieść maksymalnie 100 tys. zł i nawet do 40% wartości mieszkania.
Koniec z przymusem najmu
Jest to szczególnie ważne dla osób, które dopiero zaczynają swoją karierę zawodową. Młodzi nierzadko są zmuszeni wynajmować mieszkanie przez kilka lat. Żeby zaciągnąć kredyt na własne lokum muszą bowiem zebrać przynajmniej 10% wkładu własnego, czyli kilkadziesiąt tysięcy złotych. W czasie tego oszczędzania i oczekiwania na własne mieszkanie muszą jednak gdzieś mieszkać. Najem pochłania znaczą część dochodu, a więc oszczędzanie na własne M trwa bardzo długo. Między innymi dlatego aż 44% Polaków w wieku 25-34 lata mieszka z rodzicami (dane Eurostatu). Rodzicom nie trzeba płacić, więc zdecydowanie łatwiej jest oszczędzać na własne mieszkanie. Jeśli jednak ktoś nie ma takiej możliwości, bo np. pochodzi z małej miejscowości, a pracę znalazł w dużym mieście, to dotychczas był zmuszony płacić za najem mieszkania. Dzięki zapowiadanym gwarancjom młodzi będą mogli kupić własne mieszkanie od razu, gdy tylko osiągną odpowiedni poziom dochodów. Nie będą musieli czekać aż zbiorą wymagany wkład własny.
Jarosław Sadowski
Główny analityk Expander Advisors
Raport Expandera i Rentier.io – Ceny mieszkań, III kw. 2020
Coraz niższe zyski zmuszają banki do podwyższania marż kredytowych. Z raportu Expandera i Rentier.io wynika, że przeciętna marża dla kredytów z najniższym (10%) wkładem wynosi już 3,12%. Oznacza to, że rata kredytu na 300 000 zł jest o 103 zł wyższa niż takiego samego udzielonego przed rokiem. Niestety w kolejnych miesiącach należy się spodziewać dalszych podwyżek. Jeśli chodzi o ceny mieszkań, to w III kwartale były one stabilne. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w Warszawie średnia cena małych mieszkań przekroczyła już 12 000 zł za m2, a w Gdyni 9 000 zł za m2. Istotny spadek (o 7% kw./kw.) odnotowaliśmy natomiast w przypadku dużych mieszkań w Gdańsku.
Warto zacząć od tego, że III kwartał to w obecnej sytuacji zamierzchła przeszłość. Liczba przypadków koronawirusa była wtedy dużo mniejsza niż obecnie. Życie stopniowo powracało do normy. Część banków nawet złagodziła wymogi związane z uzyskaniem kredytu hipotecznego. To wszystko sprawiło, że rynek nieruchomości zdecydowanie odżył. W omawianym okresie BIK odnotował aż 109 tysięcy wniosków o kredyty hipoteczne, a więc tylko nieznacznie mniej (-2,8%) niż w rekordowym 2019 r.
Oczywiście sytuacja epidemiczna i gospodarcza nadal była niepewna. Wiele małych i średnich przedsiębiorstw spodziewało się pogorszenia sytuacji gospodarczej i gorszych wyników w kolejnych miesiącach. Decyzje zakupowe były więc podejmowane bardzo ostrożnie. W rezultacie w III kwartale sprzedaż nowych mieszkań przez deweloperów spadła o 13% r/r.
Banki coraz bardziej podnoszą marże
Jeśli chodzi o rynek kredytów hipotecznych, to przypomnijmy, że w ostatnich miesiącach część banków nieco złagodziło zaostrzone na wiosnę kryteria przyznawania kredytów. Niestety z miesiąca na miesiąc podnosiły też marże, zwłaszcza dla kredytów z najniższym (10%) wkładem własnym. Przed rokiem średnia marża w ich przypadku wynosiła 2,46%, a obecnie już 3,12%. To sprawia, że udzielane obecnie kredyty są droższe od tych wypłaconych wcześniej. Dla przykładu jeśli ktoś pożyczył 300 000 zł na 25 lat i dług zaciągnął rok temu to płaci teraz ratę wynoszącą ok. 1373 zł. Zaciągając taki sam kredyt obecnie rata wyniesie już 1476 zł, a więc o 103 zł więcej. Niestety wiele wskazuje na to, że w kolejnych miesiącach mogą pojawiać się kolejne podwyżki.
Kawalerki w Warszawie już powyżej 12 000 zł za m2
Ceny w ofertach sprzedaży pozostały stabilne. Nie oznacza to jednak, że zupełnie nic się nie działo. Spore zmiany odnotowaliśmy w Trójmieście. W ciągu zaledwie kwartału aż o 7% zdrożały kawalerki w Gdyni. Średnia ich cena przekroczyła po raz pierwszy 9000 zł za m2. W tym samy czasie duże mieszkania w Gdańsku spektakularnie straciły na wartości. Ich średnia cena spadła o 7% i wyniosła 8984 zł. Warto też wspomnieć o tym, że średnia cena małych (do 35 m2) mieszkań w Warszawie przekroczyła 12 000 zł za m2. To jednak wyjątki. Patrząc na cały rynek nieruchomości widać, że ceny ofertowe zatrzymały się i trwa oczekiwanie na to jak firmy zniosą drugą falę pandemii.
Ofertowe ceny mieszkań w III kw. 2020 r.

Co dalej z cenami mieszkań
Rekordowe liczby zachorowań na koronawirusa sprawiają, że wiele osób planujących zakup mieszkania znów zastanawia się co w tej sytuacji zrobić. Odpowiedź na to pytanie w dużej mierze zależy od tego jak duże jest ryzyko utraty pracy oraz czy uda się uzyskać takiej osobie kredyt. Jeśli ktoś uważa, że za chwilę może stracić pracę, to lepiej zaczekać aż sytuacja w jego miejscu pracy się uspokoi. Jeśli banki nie chcą udzielić kredytu, to warto porozmawiać z ekspertem finansowym, który sprawdzi zdolność kredytową we wszystkich bankach. Jeśli okaże się, że faktycznie kredytu nie da się uzyskać, to należy zaczekać aż banki złagodzą wymagania.
Jeśli jednak ktoś ma dobrą sytuację finansową, to przypominamy mu słynny cytat: „Bój się, gdy inni są chciwi, i bądź chciwy, gdy inni się boją”. Z powodu zaostrzenia się sytuacji epidemicznej i wprowadzania nowych ograniczeń w najbliższych miesiącach kupujących będzie zapewne zdecydowanie mniej. To może być dobry moment do wynegocjowania bardzo atrakcyjnej ceny. Trzeba tylko trafić na sprzedającego, który jest już zmęczony oczekiwaniem.
Bardzo trudno natomiast przewidzieć co będzie się działo z cenami mieszkań w przyszłym roku. Z jednej strony mamy bowiem rosnące obawy o to jak firmy przetrwają drugą falę epidemii, która może trwać dłużej niż pierwsza i w której skala pomocy państwa będzie zdecydowanie mniejsza. Z drugiej mamy rekordowo niskie stopy procentowe i najwyższą w UE inflację, które zachęcają do inwestowania w nieruchomości.
Ranking kredytów hipotecznych
(kredyt na 300 000 zł i okres 25 lat)

Metodologia raportu
Podane ceny mieszkań to mediany, które wyliczono na podstawie analizy 117 889 ogłoszeń sprzedaży dostępnych w internecie w okresie od 1 lipca do 30 września 2020 r. Wartości są publikowane tylko dla rynków, na których liczba ogłoszeń przekracza 100.
Dostępność mieszkań najgorsza od 8 lat. Potrzeba aż 108 pensji
W ostatnich latach ceny mieszkań w Polsce rosły, ale na szczęście w podobnym tempie zwiększały się wynagrodzenia. Dostępność utrzymywała się więc na stabilnym poziomie. Dla przykładu w I kw. 2013 r. aby kupić mieszkanie w dużym mieście, na rynku wtórnym, o powierzchni 50 m2, przeciętnie potrzeba było 102 średnich pensji netto. W IV kw. 2019 r. ten wskaźnik był na dokładnie takim samym poziomie. Drugi kwartał 2020 r. przyniósł jednak znaczącą zmianę. Liczba potrzebnych pensji wzrosła bowiem aż do 108. Oznacza to, że dostępność mieszkań była w tym czasie najgorsza od 8 lat.
To nagłe pogorszenie dostępności mieszkań wynika z kilku czynników. Po pierwsze z niskiego poziomu średniego wynagrodzenia w II kwartale, które wyniosło 3 776 zł netto. To o 2,5% mniej niż w I kwartale i tylko o 4% więcej niż przed rokiem. Według danych NBP średnia transakcyjna cena mieszkania na rynku wtórny w siedmiu największych miastach wzrosła natomiast aż o 10% r/r. Ceny mieszkań zdecydowanie wyprzedziły więc wynagrodzenia. To sprawiło, że wskaźnik dostępności spadł do najgorszego poziomu od III kw. 2012 r.
Przez tanie kredyty wydaje nam się, że stać nas na więcej
Należy też dodać, że wpływ na wzrost tego wskaźnika mogły mieć obniżki stóp procentowych. Zwykli Polacy kupują mieszkania z pomocą kredytu hipotecznego. Przy decyzji o zakupie kluczowe dla nich jest więc to, czy będzie ich stać na spłatę raty za dany lokal. Załóżmy, że kogoś stać na zapłacenie 1500 zł raty. W marcu taką osobę było stać na kredyt w wysokości 288 351 zł, ponieważ przy średnim oprocentowaniu na poziomie 3,86% rata wynosiła właśnie 1500 zł. W czerwcu oprocentowanie spadło do 2,63%, co oznacza, że taką ratę miał kredyt w wysokości 329 439 zł. Kwota, którą taka osoba może pożyczyć wzrosła więc aż o 41 000 zł.
Rekordowo niskie oprocentowanie kredytów sprawiają więc, że nawet jeśli kogoś dochody nie wzrosły, to ma wrażenie, że może sobie pozwolić na zakup droższego mieszkania. Wskaźnik mówiący o liczbie pensji potrzebnych do zakupu mieszkania może więc utrzymywać się na podwyższonym poziomie do czasu, gdy stopy procentowe wrócą do wcześniejszych, wyższych poziomów.
Istnieje też inna możliwość. Wystrzał wskaźnika w II kwartale może być tylko chwilowy. Może być bowiem efektem niezwykłej sytuacji z jaką mieliśmy do czynienia w tym okresie. Przypomnijmy, że był to czas lockdownu, kiedy nie mogliśmy wychodzić z domów. W rezultacie zawarto zdecydowanie mniej transakcji niż w poprzednich kwartałach. W tych niepewnych czasach z zakupem mieszkania częściej mogły wstrzymywać się osoby o gorszej sytuacji finansowej niż ci, których kondycja finansowa była dobra. To mogło przełożyć się na podwyższenie poziomu cen i przejściowo wywindować nasz wskaźnik. Dopiero dane za III i IV kwartał pozwolą ocenić, czy liczba pensji potrzebnych do zakupu mieszkania wzrosła na trwałe.
Na koniec warto też dodać, że mimo wspomnianego wzrostu, dostępność mieszkań jest zdecydowanie lepsza niż w okresie poprzedniego boomu na rynku nieruchomości. W II kw. 2007 r. potrzeba było bowiem aż 180 średnich pensji do zakupu mieszkania.

Jarosław Sadowski
Główny analityk Expander Advisors
Raport Expandera i Rentier.io – Ceny mieszkań, sierpień 2020
Spadków cen mieszkań na razie niemal nie widać. Z raportu Expandera i Rentier.io wynika, że w większości miast stawki ofertowe zatrzymały się na poziomie zbliżonym do marca. Nie powinno to jednak dziwić biorąc pod uwagę, że w ostatnich miesiącach rynek chroniły wakacje kredytowe. Nawet jeśli ktoś zainwestował w mieszkanie na wynajem, które stało puste, to i tak nie ponosił kosztów kredytu, a więc nie odczuwał jeszcze presji na jego sprzedaż. Ta ochrona się już jednak kończy. W przypadku problemów na rynku najmu, ceny mieszkań mogą zacząć spadać przez wymuszone sprzedaże. Jest jednak również druga strona medalu. Mamy rekordowo niskie stopy procentowe, a banki powoli zaczynają łagodzić kryteria przyznawania kredytów. Poza tym popyt na mieszkania wciąż wydaje się dość wysoki, a deweloperzy o 20% ograniczyli liczbę mieszkań, których budowę rozpoczęto w pierwszym półroczu. Obecnie spadki cen są więc równie prawdopodobne, co wzrosty. Rozstrzygniecie przyjdzie dopiero jesienią.
W zakresie ostatnich zmian cen mieszkań, jedynym wartym odnotowania przypadkiem jest Białystok, gdzie ceny w ofertach sprzedaży są o 6% niższe niż w marcu. W pozostałych stawki są zbliżone do marcowego poziomu. Tą stabilizację potwierdzają również dane NBP na temat cen transakcyjnych za II kwartał. Warto jednak przypomnieć, że przed tym okresem ceny mocno rosły. Dlatego w porównaniu z poziomem przed rokiem we wszystkich 16 analizowanych przez nas miastach ceny wzrosły przeciętnie o 12%. Jeśli chodzi o sytuację w poszczególnych miastach, to na jednym biegunie mamy Radom, gdzie są aż o 18% wyższe niż przed rokiem, a na drugim wspomniany już Białystok, gdzie są tylko o 1% wyższe.
Argumenty za tym, że ceny mieszkań zaczną spadać
Stabilizacja cen obserwowana w ostatnich miesiącach nie będzie trwała wiecznie. Jedną z możliwości jest to, że jesienią stawki zaczną spadać. Jest kilka przyczyn dlaczego tak może się zdarzyć. Po pierwsze warto pamiętać, że pandemia wcale się nie skończyła, a wręcz mamy więcej przypadków niż wiosną, a jasienia może być jeszcze gorzej. To może przełożyć się na ponowne pogorszenie się sytuacji gospodarczej i nastojów potencjalnych nabywców mieszkań. Jeśli ktoś obawia się utraty pracy, to nie zadłuży się na kilkaset tysięcy złotych, nawet gdyby miał wysoką zdolność kredytową, a oprocentowanie kredytu było niewiarygodnie niskie.
Kolejna kwestia to potencjalne problemy tzw. fliperów i inwestorów, którzy kupili mieszkania na wynajem. Fliperzy kupowali mieszkania, remontowali je i wystawiali do sprzedaży po znacznie wyższej cenie. Część z nich obecnie nie może sprzedać takich mieszkań, gdyż ruch na rynku się zmniejszył. Ci, którzy zakupu dokonali za własne pieniądze mogą poczekać na kupca, choć to dla nich pewien problem, bo zamraża ich kapitał i nie pozwala dalej zarabiać. Inni, którzy mieszkanie kupili za kredyt, są w gorszej sytuacji. Właśnie skończyły im się wakacje kredytowe i każdy miesiąc oczekiwania na kupca to nie tylko koszt utrzymania mieszkania, ale też konieczność zapłacenia raty kredytu. Za chwilę mogą więc być zmuszeni do wymuszonej sprzedaży po niskiej cenie. W podobnej sytuacji jest część inwestorów, którzy kupili mieszkania na wynajem. Jeśli studenci w nadchodzącym roku akademickim będą uczyć się zdalnie z rodzinnych domów, to mogą zrezygnować z najmu mieszkań. Puste mieszkania będą tylko generowały koszty i mogą doprowadzić do konieczności ich sprzedaży po niskich cenach.
Popyt na mieszkania może też obniżać słaba dostępność kredytów hipotecznych. W ostatnich miesiącach większość banków podwyższyła wymagany wkład własny z 10% do 20% lub nawet 30%. Żeby uzyskać kredyt na mieszkanie o wartości 300 000 zł zwykle trzeba więc posiadać przynajmniej 60 000 zł oszczędności. Poza tym banki niechętnie udzielają kredytów osobom, które mają inne źródło dochodu niż umowa o pracę. Duże znaczenie ma też branża w jakiej ktoś pracuje. Jeśli jest to branża, która ucierpiała na skutek pandemii, to nawet jeśli ktoś ma umowę o pracę, to kredytu nie dostanie, ponieważ banki obawiają się, że za chwilę taka osoba może stracić pracę.
Jest też kwestia demografii. W latach 90-tych i później rodziło się znacznie mniej dzieci niż w latach 80-tych. To powoduje, że kurczy się liczba Polaków, którzy będą kupowali mieszkania. Dla przykładu obecnie jest ok. 6 mln osób w wieku 25-35 lat. Już za 5 lat takich osób będzie tylko ok. 5 milionów. Oczywiście ten proces trwał już wcześniej, ale w ostatnich latach z naddatkiem zrekompensował to napływ ok,. 1,5 mln obcokrajowców, głównie Ukraińców. W kolejnych latach ubytek młodych zdecydowanie przyspieszy, a napływ imigrantów może spowolnić. Spadnie więc popyt zarówno na najem jak i na mieszkania, a wraz z nimi ceny.
Argumenty za tym, że ceny mieszkań ponownie zaczną rosnąć
Epidemia nie będzie trwała wiecznie. W końcu pojawi się szczepionka i skuteczne leki. Obecnie możemy mieć więc do czynienia z tylko chwilowym zatrzymaniem wzrostów cen. Gdy tylko obawy o utratę pracy miną, to popyt na mieszkania powróci, ponieważ mamy jeden z najniższych w Europie wskaźników liczby mieszkań na 1000 mieszkańców. Żeby dorównać do średniej potrzebujemy około 2 mln mieszkań. Co ciekawe popyt widać nawet teraz. Według BIK w czerwcu i lipcu złożono niemal tyle samo wniosków o kredyty hipoteczne co przed rokiem.
Wzrostom cen mieszkań będą też sprzyjały najniższe w historii stopy procentowe. Średnie oprocentowanie kredytu z wkładem własnym na poziomie 25% wynosi zaledwie 2,57%. Co prawda problemem jest dostępność kredytów, ale w ostatnim czasie widać już pierwsze zmiany zmniejszające ograniczenia kredytowe w bankach. Niskie stopy procentowa sprawiają również, że zamożni inwestorzy nie mają gdzie lokować swoich oszczędności. Mogą więc kupować mieszkania, aby w ten sposób uchronić je przed inflacją. Dla nich nie ma większego znaczenia fakt, że w najbliższych miesiącach mogą nie znaleźć najemców. Oni działają bowiem długoterminowo. Wiedzą, że pandemia za rok czy dwa się skończy. Poza tym w długim terminie ceny mieszkań będą rosły wraz z poziomem naszych wynagrodzeń. Skoro chcemy zarabiać tak jak na zachodzie, to niestety musimy się przygotować również na to, że ceny mieszkań będzie mieli takie jak tam.
Warto też dodać, że sytuacja na rynku najmu wcale nie musi się bardzo pogorszyć. Nawet jeśli studenci będą uczyli się w dużej mierze zdalnie, to wielu z nich może niechętnie wracać do rodzinnego domu. Jeśli ktoś już zażył „wolności”, czyli życia bez nadzoru rodziców, zdobył na studiach nowych przyjaciół i przyzwyczaił się do nowego miasta, to o ile tylko będzie to możliwe, będzie chciał ten stan utrzymać. Nauka zdalna może więc odbywać się w wynajmowanym mieszkaniu. To jednak pod warunkiem, że student będzie miał pieniądze na najem, czyli jeśli będzie miał pracę lub jeśli otrzyma pieniądze od rodziców.
Jeśli chodzi o kwestie demograficzne, to nie można wykluczyć, że po raz kolejny rozwiążą ją imigranci. Co prawda wydaje się, że ich napływ spowolni, ale nie ma całkowitej pewności w tym zakresie. Dla przykładu obecna sytuacja na Białorusi może doprowadzić do tego, że niedługo z tego kierunku będą masowo napływali do nas ludzie, którzy będą potrzebowali miejsca do zamieszkania.
Kolejna kwestia jest taka, że nawet gdyby młodych i imigrantów było mniej, to ceny i tak mogą rosnąć. Cena zależy bowiem nie tylko od popytu, ale też od podaży. Tymczasem deweloperzy zdecydowanie ograniczyli liczbę mieszkań w budowie. Według GUS w pierwszym półroczu rozpoczęli budowę 53,5 tysiąca mieszkań, czyli o prawie 20% mniej niż przed rokiem. Dostosowując podaż to popytu deweloperzy mogą więc windować ceny nawet przy zmniejszającym się popycie.
Podsumowując – obecnie ceny mieszkań ustabilizowały się na poziomie z marca i trwa oczekiwanie na to co przyniesie jesień. Im mocniejsze będzie kolejne uderzenie pandemii im dłużej będziemy musieli się z nią mierzyć, tym większa szansa na spadki cen mieszkań. Jeśli po raz kolejny uda nam się w miarę łagodnie przejść uderzenie koronawirusa i jeśli wkrótce pojawi się szczepionka, to ceny ponownie mogą zacząć rosnąć.
Ofertowe ceny mieszkań w lipcu 2020 r.

Ranking kredytów hipotecznych
(kredyt na 300 000 zł i okres 25 lat)

Metodologia raportu
Podane ceny mieszkań to mediany, które wyliczono na podstawie analizy 52 861ogłoszeń sprzedaży dostępnych w internecie w lipcu 2020 r. Wartości są publikowane tylko dla rynków, na których liczba ogłoszeń przekracza 100.